piątek, 26 lutego 2016

Trzej muszkieterowie w wydaniu niby steampunkowym

The Three Musketeers

Wielka Brytania, Francja, Niemcy 2011
Scenariusz: Andrew Davies, Alex Litvak
Reżyseria:  Paul W.S. Anderson

Z ekranizacjami wielkich dzieł literatury bywa różnie - są lepsze i gorsze. "Lepsze" nie musi oznaczać "wierniejsze". "Żelazna maska" z Leonardem di Caprio niewiele ma wspólnego z książkowym pierwowzorem, ale gotów jestem wyzwać na udeptaną ziemię każdego, kto ośmieli się stwierdzić, że to słaby film. Bywa, że film luźno opiera się na książce, ale tak udanie wyczerpuje wybrane wątki i tak ciekawie przedstawia bohaterów, że trudno się nie zachwycić. Ale to niełatwa sztuka.

Zapewne podobny zamiar mieli twórcy filmu "Trzej muszkieterowie" z 2011 roku. Zadanie mieli o tyle utrudnione, że w przypadku wielu powieści literackie pierwowzory ulegają z czasem zapomnieniu lub są mało znane. Jednak "Trzej muszkieterowie" to jedna z tych książek, których nie trzeba nikomu przedstawiać. Przygody D'Artagnana i trójki dzielnych muszkieterów czytał niemal każdy, a mało kto nie zetknął się z jedną z ekranizacji wielkiego dzieła. Trudno w tej sytuacji nakręcić coś naprawdę oryginalnego i/lub zachwycającego. Czy Andersonowi się to udało? Niestety tylko połowicznie.


"Trzej muszkieterowie" Andersona powstali na fali filmów, których bohaterami są znane postacie ze świata literatury, ale ich przygody jedynie luźno nawiązują do literackich pierwowzorów, ale zawierają więcej akcji i pojawiają się w nich niemal fantastyczne urządzenia wyprzedzające znacznie swoją epokę. Doskonałym tego przykładem jest "Van Hellsing", którego ze swoim odpowiednikiem z "Draculi" łączy jedynie nazwisko i wiedza o zwalczaniu wampirów. Znanym filmem nawiązującym do tego trendu jest powstały na bazie komiksu Alana Moore'a, który wykorzystał wiele znanych postaci literackich, swobodnie łącząc ich losy ze sobą. Ten ostatni film był moim zdaniem bardzo niesłusznie krytykowany, ale o tym kiedy indziej. Wróćmy do "Trzech muszkieterów".

Film Andersona wzbogaca losy znanych bohaterów o wątki zupełnie nowe. Muszkieterowie są tu nie tyle żołnierzami, co raczej ówczesnymi superagentami do zadań specjalnych. Pewnego razu w Wenecji dostają się do ukrytego grobowca Leonarda da Vinci, by zdobyć plany nowoczesnej machiny wojennej. Zostają jednak zdradzeni przez towarzyszącą im kobietę (oczywiście jest to Milady), która wykrada plany i przekazuje je księciu Buckingham. Rok później naszych bohaterów, którzy leczą smutki winem i okazjonalnymi bijatykami, spotyka D'Artagnan. Pierwsze spotkanie, jak wiemy z książki, z planowanego pojedynku przeradza się w walkę z ludźmi kardynała Richelieu. Za sprawą swoich nowych przyjaciół D'Artagnan dostaje się na dwór królewski, akurat na czas, by być świadkiem, jak do pałacu królewskiego przybywa książę Buckingham - korzystając z nowej machiny wojennej. Jego wizyta daje okazję kardynałowi do wdrożenia śmiałego planu mającego na celu osłabienie władzy królewskiej i wzmocnienia własnej. Jedyną przeszkodą są oczywiście nasi bohaterowie, którzy mają dość nudy, są żądni przygód i robią wszystko, żeby pokrzyżować plany kardynała. Już z tego krótkiego opisu widać, że film jest jedynie luźno oparty na motywach powieści. Trudno w tej sytuacji nazywać go ekranizacją i pod tym względem oceniać. Ja tego w każdym razie robił nie będę. Spróbuję go ocenić jako dzieło bardziej niezależne. Czy udane? I tak, i nie.

Napiszę teraz herezję, ale generalnie podobają mi się filmy pokroju "Ligi Niezwykłych Dżentelmenów" - trochę kostiumowe, trochę steampunkowe; niby osadzone w realiach epoki, ale z dodatkiem licznych anachronizmów w rodzaju futurystycznej broni i pojazdów. "Trzej muszkieterowie" znakomicie się w ten trend wpisują. Przede wszystkim wielki plus należy się pomysłodawcom filmowych machin wojennych - czyli swoistych sterowców. Wyobraźcie sobie piękny żaglowiec, który na dodatek unosi się w powietrzu - czy to nie wspaniały widok? A tutaj właśnie takie coś oglądamy. Nawiasem mówiąc, twórcy filmu spełnili marzenia dawnych uczonych, którzy machiny latające wyobrażali sobie niemalże jak "zwykłe" okręty, tylko wyposażone w balon zamiast masztów i żagli. Wątpię, by coś takiego w ogóle mogło latać - na pewno nie z prędkością i zwinnością statków powietrznych pokazanych w filmie - ale robią wrażenie niewątpliwie. Stateczki te są nie tylko piękne, ale i groźne. Na ich pokładzie mieszczą się dziesiątki śmiercionośnych, ale i tak pięknych i gustownie wykończonych urządzeń. Do tego dołóżmy kilka zapierających dech w piersi bitew tych potworów, efektowne sceny walk i mamy arcydzieło. No, przynajmniej dla oczu.

Dla duszy niestety pozostaje niewiele. Skłonny jestem wybaczać podobnym produkcjom niejedno, ale jakaś logika i pomysł mimo wszystko muszą być. W "Trzech muszkieterach" nie ma tego niestety zbyt wiele. Mam wrażenie, że twórcy chcieli upchnąć zbyt wiele wątków w powieści na raz, skutkiem czego pewne osoby czy sytuacje, które pełnią ważną rolę, tutaj są czasem ledwie wspominane. Skoro już zdecydowano się na plany Leonarda da Vinci, to czemu nie wykorzystać tego więcej? Przecież wielki uczony miał o wiele więcej pomysłów wyprzedzających swoje czasy. Poza tym siła książkowego oryginału opiera się nie tylko na akcji i fabule, ale też na umiejętnym dozowaniu grozy, romansu i humoru. W tym filmie jednak mamy tylko akcję, a błyskotliwe teksty, i to niewiele, można usłyszeć jedynie z ust kardynała. Wątki romantyczne przejawiają się w postaciach kobiet, które chcą uwieść i zmusić panów do wykonania szalonego planu.

Trzeba też uczciwie powiedzieć, że film powiela pewne błędy i uproszczenia powieści. Richelieu ukazany jest jako bezwzględny manipulant, król jako człowiek slaby i podatny na wpływy, przejęty głównie swoją męskością i żoną, którą poślubił w celach politycznych, ale pokochał szczerze, lecz ona jego uczuć nie odwzajemnia. Królowa jawi się jako osoba, której bliski jest los państwa i w lot odgaduje zamysły kardynała. Zupełnie przeinaczono za to postać księcia Buckingham - jest on tutaj wybitnym mężem stanu, zdolnym taktykiem, człowiekiem silnym i odważnym. Urasta do rangi głównego wroga bohaterów - w powieści, jak wiemy, sprzyjał ich zamiarom. Podobała mi się za to zmiana, jakiej dokonano w postaci Milady odgrywanej przez Millę Jovovich. W filmie jest chyba bardziej bezwzględna i niebezpieczna, niż w powieści. Uwodzi, zdradza, a kiedy trzeba, stawia czoła oddziałowi gwardzistów i wygrywa. Taka postać idealnie współgra z formą dzieła.

Ostatecznie "Trzej muszkieterowie" to film będący typowym przykładem przerostu formy nad treścią. Wizualnie robi, przyznam, spore wrażenie, ale w tym jakże pięknym opakowaniu nie było wiele. Pozostaje nadzieja, że stanie się on zachętą do sięgnięcia po powieść. I może jakąś lepszą ekranizację. Ale jako ciekawostkę obejrzeć warto. Przynajmniej można się rozerwać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz