piątek, 8 lipca 2016

Mój sąsiad Totoro - opowieść o cudach natury

Tonari no Totoro

Japonia 1988
Scenariusz i reżyseria: Hayao Miyazaki

Nie lubię zajmować się filmami znanymi, o których napisano już wiele. Co niby jeszcze mógłbym dodać? Ale czasami trzeba skrobnąć parę słów na temat jakiegoś słynnego dzieła - choćby ze względu na rolę, jaką odegrało w moim życiu. Tak właśnie jest z filmem "Mój sąsiad Totoro", do obejrzenia którego zbierałem się - nie przesadzam - chyba z 15 lat. Tak się jednak złożyło, że kiedyś nie znałem japońskich animacji niemal w ogóle, a słyszałem, że trzeba znać kulturę i obyczaje, bo inaczej się nie zrozumie tego, co się ogląda. W końcu jednak obejrzałem i "Spirited Away", i "Ruchomy zamek Hauru", więc uznałem, że "dorosłem" do obejrzenia ponoć najsłynniejszego dzieła studia Ghibli. Półtorej godziny i trzy paczki chusteczek później uznałem, że film jest genialny i muszę mu kilka słów poświęcić.

Streszczanie fabuły "Totoro" może wydawać się dziwnym pomysłem, jednak dawno temu założyłem, że może to czytać ktoś, kto z tym dziełem się nie zetknął. Więc krótko: Film opowiada o siostrach - 10-letniej Satsuki i 4-letniej Mei - które sprowadzają się wraz z ojcem do domku na wsi. Matka leży w szpitalu, więc rodzina chce przygotować dom na jej powrót. Dziewczynki pomagają ojcu w remoncie, a także poznają piękno okolicy. Przekonują się, że nie są same - w pobliżu ich domu rośnie potężne drzewo zamieszkiwane przez leśne chochliki Totoro, które kochają przyrodę - i ludzi kochających przyrodę. Totoro zaczynają się interesować dziewczynkami, które dzięki nim zaczynają jeszcze bardziej cenić piękno i siłę Natury.

"Mój sąsiad Totoro" czekał na mnie aż 28 lat. Z jednej strony żałuję, że nie obejrzałem go, będąc dzieckiem. Ciekaw jestem, jak odbierałbym go, mając lat kilka. Za to teraz, jako widz dorosły, mogę w pełni docenić każdy aspekt tego cudownego dzieła. Urzekła mnie przede wszystkim sama rodzina głównych bohaterów. Ludzie będący w ciężkiej sytuacji, a jednak pełni optymizmu, znajdujący radość w najprostszych czynnościach. Przechadzka po wodę do prania jest w ich wykonaniu przygodą połączoną z obserwacją rybek, krótka wyprawa do lasu daje możliwość odkrycia "skarbów lasu" - liści, nasion i owoców, jakich w mieście dziewczynki zobaczyć nie mogły. Zwykły śmiech jest najlepszą bronią przeciwko wszelkim strachom. Ojciec dba przy tym, żeby jego córki pozostały radosne, a ich wyobraźnia - żywa i nieograniczona. Nie tylko wierzy (czy też udaje, ze wierzy) w opowieści dziewczynek, ale sam dopowiada pewne szczegóły, a także radzi, jak należy się zachować, by widziane przez nie "chochliki" nie stanowiły zagrożenia, a stały się przyjazne. A dla mieszkańców wsi to bardzo ważne.

"Mój sąsiad Totoro" jest bowiem przede wszystkim przepięknym hołdem oddanym Przyrodzie. Totoro to przecież nic innego niż personifikacja samej Natury, która jet przyjazna ludziom oddającym jej należny szacunek. Nigdy nie pojawia się przypadkowo i nie byle komu. Tororo przez większą część czasu śpi, bo wie, że jego ingerencja nie jest potrzebna. Dopiero gdy porządek rzeczy zostanie zakłócony, przystępuje do działania. Dziewczynki widzą go zawsze wtedy, gdy czują się samotne i zagubione: podczas oczekiwania na ojca, który długo nie wraca, przy poletku, na którym posadziły drzewa czy wreszcie w okresie wielkiej rozpaczy, kiedy leżąca w szpitalu matka znacznie gorzej się poczuła. Totoro czuje w dziewczynkach dobro, widzi ich szacunek dla Przyrody, dlatego bez wahania im pomaga. Nie należy jednak wątpić, że srogo ukarałby na przykład ludzi śmiecących w lesie.

Ciekaw jestem, jak ten film odbierają dzisiaj młodzi ludzie przyzwyczajeni do wszechobecnej technologii. W "Tororo" widzą drewniany dom, naprawiany nie siłą wiertarek i pił mechanicznych, lecz za pomocą młotków i gwoździ. Ludzie nie mają telefonów, dostępu do komputera czy telewizji, a jednak są szczęśliwi, pełni energii i pomysłów, a interesuje ich dosłownie wszystko. Film ten jest moim zdaniem dobrą lekcją dla młodych ludzi, którzy mogliby brać przykład z Satsuki i Mei. One już od chwili przyjazdu cieszą się z nowej sytuacji. Widząc rozpadający się dom, sterty kurzu i mroczne zakamarki od lat nietknięte ludzką ręką, nie załamują się, nie złoszczą; przeciwnie - są zachwycone możliwościami, jakie daje im nowa siedziba. Z radością biorą udział w akcji porządkowania domu, piorą, zmywają, gotują...

Film ten pełni również funkcję wychowawczą dla widza dorosłego. Po pierwsze, ma on przenieść go do czasów, w których magia rzeczywiście istniała i przypomnieć, że dla dzieci jest ona czymś oczywistym i nie wolno ich za to wyśmiewać czy w kółko tłumaczyć, że się mylą - na to przyjdzie czas. Po drugie, ma on uświadomić dorosłym, że ta sama magia wcale nie umarła. Cuda przyrody nadal istnieją. Nawet jeśli wykształcenie pozwala wyjaśnić pewne zjawiska, to nie musi oznaczać, że są one przez to mniej cudowne. Czy tęcza przestanie się podobać, jeśli przestaniemy wierzyć w magiczny most? Czy nie poczujemy się dobrze, widząc wiosną młodych listków na drzewach, nawet wiedząc, że to wpływ światła i temperatury na fitohormony? W moich oczach fakt, że maleńkiego nasionka wyrasta potężne drzewo jest imponujący - nawet jeśli jako biolog z wykształcenia znam etapy rozwoju rośliny i biochemiczne procesy zachodzące w tym czasie.

Parę słów o wykonaniu. W odróżnieniu od wielu produkcji japońskich, w tym również pochodzących od samego Miyazakiego, w "Totoro" nie ma scen przemocy czy walki. Nie oznacza to, że jest zawsze lekko i przyjemnie, jednak czyhające na bohaterów niebezpieczeństwa są czysto ludzkie i związane z ze stanem ducha. Film jest bowiem w niewielkim stopniu fantastyczny, a bardziej obyczajowy i familijny. Świadczy o tym również sam wygląd tytułowego bohatera i jego przyjaciół. Totoro wygląda i zachowuje się jak wielki kot z rasy brytyjskich krótkowłosych (tych puchatych i "uśmiechniętych"); sam czasami zachowuje się jak duże dziecko. W żaden sposób nie okazuje dziewczynkom wrogości, jest niezwykle przyjazny i nawet drobne zaczepki młodszej Mei toleruje z godną podziwu cierpliwością. Nie ukrywa jednocześnie swojej potęgi i mocy, co jednak dodatkowo wzbudza szacunek, podziw i przywiązanie bohaterek.

"Mój sąsiad Totoro" jest przy tym - co typowe dla anime - filmem niezwykle oddziałującym na emocje. Kiedy dziewczynki biegały radośnie za kłębkami kurzu, śmiałem się wraz z nimi. Przeżywałem ich lęk, gdy bezradnie czekały w deszczu na powrót ojca i cieszyłem, gdy nagle obok nich wyrosła znajoma sylwetka Totoro. Nie wstydzę się napisać, że płakałem, gdy dowiedziałem się o chorobie ich matki i one same wpadły w rozpacz, że już nigdy jej nie ujrzą. Wiem, co znaczy lęk przed utratą ukochanej osoby i nie dziwię się, że w takich chwilach zaczyna ogarniać nas czarnowidztwo. Na szczęście bohaterki zawsze mogą liczyć na swojego sąsiada z lasu. A my? Cokolwiek by się nie działo, też nie jesteśmy na świecie sami - na pewno zawsze jest ktoś, kto nam pomoże.

Na obejrzenie "Mojego sąsiada Totoro" czekałem długo. Obejrzałem ten film raz, potem drugi... jak dotąd wcale mi się nie znudził. Za każdym seansem odkrywam w nim coś nowego; odkrywam też na nowo zachwyt nad otoczeniem. To przecudowny film familijny, dla widza w każdym wieku, który jest moim zdaniem lekturą obowiązkową nie tylko dla miłośników kina czy japońskich produkcji. O dzieciństwie, wychowaniu, szacunku dla przyrody, umiejętności stawiania czoła przeciwnościom losu, miłości i przyjaźni. A miała być prosta japońska bajka...

1 komentarz:

  1. Anime jest fantastycznym gatunkiem. To zupełnie inna historia niż amerykańskie kreskówki. Mój sąsiad Totoro jest bardzo poruszającą, wzruszającą historią. Ten film był fantastyczny, bardzo mi się podobał. Szczególnie obecność kocich motywów jak kotobus czy sam fakt, że tytułowy bohater powstał na bazie kota. Pięknie opisałeś tę produkcję. Z innej beczki- jeśli chodzi o anime, to gorąco polecam Dragon Balla. Uwielbiam Dragon Balla, też byś go pokochał z uwagi na wspaniałe kocie charaktery jak Korin czy Puar. Zachęcam do zgłębienia przygód Son Gokū i jego przyjaciół. Polecam oglądać od pierwszej serii, czyli Dragon Ball. Następnie oglądać Dragon Ball Z, Dragon Ball GT polecam ominąć szerokim łukiem, więc po Zetce radzę przerzucić się na Dragon Ball Super. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń