sobota, 27 kwietnia 2013

Zabójcze ryjówki - (chyba) najgorszy film świata



The Killer Shrews

USA, 1959
scenariusz: Jay Simms
reżyseria: Ray Kellogg

Pisałem niedawno o pokazie "Najgorszych filmów świata". Pokazy te są cykliczne, mają miejsce każdej jesieni, a czasami i wiosną. Można wtedy obejrzeć filmy, które nie miałyby szans nawet na "Złote Maliny". Podczas każdej edycji prezentowane są różne dzieła, jednak pewien wyjątkowy film zyskał tak ogromną popularność, że - na niekończące się prośby widzów - wyświetlany jest za każdym razem. Ten film to "Zabójcze ryjówki".

   "Zabójcze ryjówki" to jeden z setek "Monster movies" nakręconych w Stanach Zjednoczonych w latach 50. Producenci zdawali sobie sprawę, że w tej materii wiele nowego się nie wymyśli, musieli więc wpaść na jakiś oryginalny pomysł, który przyciągnąłby ludzi do kin. Tak, dobrze napisałem: do kin, bo - jakkolwiek śmiesznie to zabrzmi - takie produkcje przynosiły czasami spore zyski i cieszyły się popularnością wśród młodzieży. Szczerze mówiąc nie wiem, jak doszło do podjęcia tematu ryjówek. Może scenarzysta doszedł do wniosku, że zestawienie najmniejszych ssaków na ziemi z krwiożerczością to gwarancja sukcesu, może ktoś po prostu otworzył atlas zwierząt na losowo wybranej stronie i z zamkniętymi oczami wskazał palcem na ryjówki właśnie - trudno powiedzieć.

   Jak by nie doszło do jego powstania, powstał film o grupie ludzi, którzy znajdują się na odciętej od świata wyspie. Przypływa na nią łódź z zaopatrzeniem, której załogę stanowi kapitan oraz jego czarnoskóry pomocnik. Na wyspie napotykają ośrodek badawczy, którego ekipę stanowią naukowiec, jego córka (grana przez Miss Szwecji 1958), jego pomocnik - pracoholik, drugi pomocnik - pijaczek oraz meksykański służący. Łódź wezwał naukowiec właśnie pod pretekstem, że chce ocalić swą córkę. Niestety - zbliża się huragan. Wszyscy zostają więc na wyspie, w ośrodku, który - nie wiedzieć czemu - otoczony jest palisadą, a wszyscy mają pod ręką broń. Kapitan łodzi dowiaduje się, że wszyscy obawiają się zmutowanych ryjówek - owocu eksperymentu, który miał zapobiec katastrofie głodu na świecie. W tym wszystkim kapitan zaczyna romansować z córką naukowca, co wywołuje niezadowolenie - nie, nie ojca, ale drugiego pomocnika - pijaczka.

   Pytanie brzmi: czy da się nakręcić sensowny film o ryjówkach mordujących ludzi? Odpowiedź jest prosta - nie, nie da się. W tym filmie niewypałem jest dosłownie wszystko. Już na zdjęciach widać, że z ryjówkami jest coś nie tak: oczywiście, są to teriery z doczepionymi tekturowymi zębami i ogonkami (w pewnym momencie jednemu z psich aktorów zęby przesuwają się na czubek głowy, więc wiem na pewno). Aktorzy ludzcy są jeszcze gorsi. Kapitan to wzór cnót wszelakich, nieulękły bohater, człowiek jednej miny i potężnego ciosu, skoro kiedy uderza pijaczka, ten obraca się o 360 stopni jeszcze przed uderzeniem. Miss Szwecji wygląda ładnie, ale o grze aktorskiej nie ma sensu pisać - w pewnym momencie zaczyna nawet mówić po szwedzku, możliwe, że przez pomyłkę. Pomocnik uczonego, nazwany przeze mnie pracoholikiem, nie przerywa pracy dosłownie do ostatniej sekundy życia: wyjmuje kartkę z maszyny i dopiero umiera. Sam główny naukowiec jest bardzo dumny ze swojego odkrycia, nawet gdy goni go ono w celu pożarcia. Jest też chyba kiepskim ojcem, bo zupełnie nie reaguje na jednoznaczne teksty, jakie wygłasza kapitan pod adresem jego córki.

   Scenariusz jest równie fatalny. Ryjówki dysponują pazurami tak potężnymi, że przebijają się przez betonowe ściany, ale zatrzymuje je fotelik, podparty dodatkowo drewnianym krzesłem. To zapewne wyjaśnia, czemu palisada była drewniana. Miss Szwecji wygłasza teksty żywcem wzięte z dowcipów o blondynkach. Chcąc, by kapitan nie zostawiał jej samej, bierze do ręki pistolet i mu grozi. Gdy ten nakazuje jej oddać broń, niezwłocznie to czyni. Potęga miłości? Kiedy kapitan bije się z pijaczkiem, reszta po prostu stoi bez jednego gestu czy słowa komentarza. Nie warto nawet wspominać o takich drobiazgach, jak kompletnie suche ubranie i nierozmazany makijaż po kąpieli w wodzie - chociaż włosy są mokre. Jeśli ktoś pamięta lekcje biologii, z pewnością zauważy, że naukowiec chyba się kiepsko uczył twierdząc, że małe zwierzęta mają powolny metabolizm, a duże - większy.

   Film ten jest jednocześnie dowodem na to, że "Monster movies" nie są zupełnie bezwartościowe, ale stanowią ciekawe studium na temat problemów społecznych czasów, w których powstawały. Czarnoskóry i Meksykanin giną jako pierwsi, a ich losem nikt się nie przejmuje - jest to cień podziałów rasowych, jakie w latach 50. istniały w Ameryce. Miss Szwecji próbuje odnaleźć się jako niezależna kobieta, przymusowo zadaje się z pijaczkiem, ale ostatecznie znajduje pocieszenie w rękach silnego i władczego kapitana - prezentuje postawę typową dla raczkującego wtedy feminizmu: z jednej strony nie zadaje się z byle kim, ale z drugiej - nie wyobraża sobie życia zupełnie niezależnego. Poza tym - ludzie zaczęli się przejmować problemem głodujących, co było wówczas nowością.

   Ocena filmu jest bardzo trudna. Z jednej strony film wymyka się klasyfikacji; jest tak zły i nieudany, że powinien dostać jeden punkt na dziesięć. Z drugiej strony - przysięgam, że nigdy w życiu na żadnym filmie tak się nie uśmiałem. Pozwolę sobie więc uczynić wyjątek i nie wystawić żadnej oceny. Niech każdy sam zobaczy i oceni ten film. Gwarantuję, że nie będziecie żałować ani jednej minuty nań poświęconej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz