piątek, 14 marca 2014

Cloverfield - oczekiwanie na film jest lepsze od niego samego

Cloverfield

USA 2008
Scenariusz: Drew Goddard
Reżyseria: Matt Reeves

Pamiętacie może, jak pod sam koniec "Chatki Puchatka" Krzyś pyta misia, co najbardziej lubi? Puchatek odpowiada, że lubi te chwile, kiedy wyobraża sobie, co miłego będzie robił przez cały dzień. Z czego to wynika? Może z faktu, że marzenia są zawsze nieco wyidealizowane. Wszystko jest ładne, wspaniałe, zapadające w pamięć. Kiedy ta rzecz nadchodzi, bywa, że jest istotnie tak wspaniale, jak to sobie wymarzyliśmy, albo i lepiej. I pojawia się taki cichutki głosik, który szepce, że to już zaszło. Tak było w przypadku świetnego filmu "Super 8". Druga opcja - rzeczywistość jest wspaniała, ale nie aż tak, jak mogłaby. Typowym tego przykładem jest "poprzednik" wspomnianego dzieła - "Cloverfield".

Kampanię reklamową filmu noszącego w Polsce idiotyczny tytuł "Projekt: Monster" nie bez powodu uważam za jedną z najlepszych w historii kina. Ona była genialna: szereg niedomówień, pojedynczych, wyrwanych zupełnie z kontekstu scen - to jedyne, o czym mogli dowiedzieć się widzowie niemal do dnia premiery. Do tego dochodził plakat z wizerunkiem Statui Wolności z urwaną głową na tle zgliszcz Nowego Jorku i zupełnie niepasującym do niego tajemniczym napisem "Cloverfield"... było o czym myśleć. Jedni mówili, że to film o duchach, inni - że o inwazji z kosmosu, nie brakowało takich, co widzieli w tym kontynuację pewnych wątków kultowego serialu "Zagubieni". Szkoda, że polski dystrybutor wymyślil ten kretyński Projekt: Monster". Tak totalnie zniszczyć najlepszą kampanię reklamową wszechczasów! Jak tak można?

"Cloverfield" zrealizowany jest w formie paradokumentu, ale zabieg ten został przeprowadzony dość pomysłowo jak na mój gust. Tutaj "kamerzysta" staje się świadkiem wydarzeń przypadkiem: kręci film na przyjęciu wydanym na cześć przyjaciela udającego się do Japonii. Nagle następuje wstrząs, potem słychać eksplozje. Spanikowani ludzie wychodzą na ulice i nagle gdzieś w tle pojawia się dziwny, nieziemski kształt... Bohaterowie wiedzą, że "coś" zaatakowało miasto. Ja widać, "Projekt: Monster" to film rozczarowujący nieco wtórnością, ale też genialny pod względem realizacji. Na przykład działania bohaterów to w zasadzie bezsensowna bieganina i zupełnie niewiarygodna akcja ratunkowa na pomoc uwięzionej gdzieś koleżance. Jednak dzięki wspomnianej bieganinie ukazanych jest wiele scen ukazujących potwora i walkę z nim. Bohaterowie obserwują to czasami na własne oczy, czasem przypadkiem, na ekranie mijanego telewizora - ciekawy zabieg, muszę przyznać. Tutaj wielki plus za efekty wizualne - nie jest łatwo stworzyć płynne i realistyczne ruchy wygenerowanej komputerowo istoty żywej, a co dopiero w przypadku, kiedy kamera trzęsie się niemal bez przerwy. Duże wrażenie robią też sceny rujnowanego Nowego Jorku.

Teraz przejdźmy do potwora... a właściwie potworów. Kiedy wiadomo już było z grubsza, że film opowiada o ataku jakiejś bestii na Nowy Jork, zastanawiano się, jak to monstrum będzie wyglądać. Najwięcej spekulacji było wokół rozmiarów potwora: coś, co zdolne jest zniszczyć Statuę Wolności, musi być spore... Tutaj film zaspokoił oczekiwania: bestyjka robi naprawę duże wrażenie - tym większe, że jej postać ujawniana jest widzowi stopniowo: najpierw jako niewyraźny cień wśród dymu, potem widzimy fragment ogona, wreszcie łapę... i okazuje się, że on jest OGROMNY! I oryginalny w wyglądzie - muszę przyznać, że twórcy się napracowali chcąc stworzyć bestię niepodobną do żadnej innej znanej z dotychczasowych filmów. Na domiar złego (dla Nowego Jorku i wojska) potwór jest zaskakująco szybki - nie ma dostojnej powolności Godzilli. Do tego twórcy postanowili iść na całość i dodali swojej bestii pasożyty skórne - trochę przerażające potwory złożone chyba z samych zębów. Mała rzecz, ale podczas sceny w metrze aż ciarki mnie przeszły.

I wszystko fajnie, tylko że o zaletach filmu przekonujemy się dopiero potem, jak przejdzie nam złość na fabułę. A ta ma dziury wielkości autobusu: bohaterowie idą sobie radośnie w głąb strefy zamkniętej i nikt nie zwraca na nich uwagi. Kiedy ktoś już zwróci, pozwala im iść dalej. Ich zachowanie i teksty są nierzadko idiotyczne - chociaż można to po części wytłumaczyć szokiem wywołanym pojawieniem się potwora. Ale w żaden sposób nie da się wytłumaczyć jednej z najgorszych wpadek w historii kina SF, a związanej ze wspomnianą wcześniej ranną koleżanką, a konkretnie - z raną tejże koleżanki. Nigdy nie uwierzę, że można żyć (nie mówiąc o poruszaniu się) po takich obrażeniach. A jestem z wykształcenia biologiem, więc pewne pojęcie mam.

Niemniej, muszę przyznać, że "Cloverfield" na tle innych filmów o potworach prezentuje się dość oryginalnie. Przez wzgląd na pomysł na samą bestię oraz sposób jej ukazania - oczami kamery "narratora". Wizualnie film cieszy oko. Jeśli więc przymkniemy oko na parę niedociągnięć (i wspomnianą potężną wpadkę), to film może się podobać.

7 komentarzy:

  1. Ja byłem zachwycony Cloverfieldem ze względu na niesamowity tajemniczy klimat grozy. W przypadku Godzilli od razu wiadomo z czym mamy do czynienia i jak z tym walczyć (chociaż bezskutecznie, bo za każdym razem wysyłali na niego te czołgi i samoloty, a on przechodził przez linię obrony jak nóż przez masło).

    ;)
    http://fc00.deviantart.net/fs25/i/2009/237/6/3/Godzilla_Vs_Cloverfield_by_starvingzombie.jpg

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie się osobiście "Cloverfield" także bardzo podobał i w zasadzie, gdyby nie wspomniana wpadka, to bym go znacznie wyżej ocenił. A sam potwór - wspaniały :)

      Usuń
  2. Cloverfield jest zajebisty. Jest filmem z serii "o kurna, ale wymyślili". Oryginalny, ciekawy, świetnie zrealizowany, a przede wszystkim .... inny

    OdpowiedzUsuń
  3. a mi przydałby się jakiś ciąg dalszy który wyjaśniłby skąd się ten potwór wziął z kosmosu piekła eksperyment który mocno się popieprzył powinni zrobić cześć 2

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnym wyjaśnieniem jest "Super 8" (podobieństwo stworów jest uderzające, chociaż nie są identyczne). Chociaż pewnie, że przydałoby się coś więcej.

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    3. Ja za to spotkałem się gdzieś z sugestią, że Cloverfield, to dorosły, zmutowany potwór, który wykluł się z jaja na końcu "Godzilli" Emmericha.

      Usuń