Super 8
USA 2011
Scenariusz i reżyseria: J. J. Abrams
W oczekiwaniu na "Pacific Rim" jakoś mnie ostatnio wzięło na powtórkę filmów o potworach. I - o dziwo - za najciekawszy uznałem nie żaden z klasyków, ale produkcję nie dość, że raczej nową, to w dodatku nietypową, którą zakwalifikować można jako horror familijny. Chodzi mianowicie o "Super 8" J.J. Abramsa. Twórca ten zasłynął z "Zagubionych", jednego z najdziwniejszych seriali ostatnich lat, a także uznawanego za niezbyt udany (nie wiem, dlaczego) "Cloverfield". Jak widać reżyser lubi pofantazjować, ale jednocześnie chce, żeby jego bohaterowie byli ludźmi nieprzeciętnymi, często samotnymi, pokrzywdzonymi przez los, ale gotowymi stawić czoła przykrej rzeczywistości, a w porywach zmieniający się niemal w herosów. Brzmi jakby znajomo... kimś podobnym byli bohaterowie filmów przygodowych z końca ubiegłego wieku.
W latach 70. i 80. nie brakowało filmów przygodowych, które często ocierały się o fantastykę. Przodował w nich Steven Spielberg. On właśnie zainspirował Abramsa do napisania scenariusza filmu "Super 8", który miał nawiązywać do tamtych czasów i był swego rodzaju hołdem dla Spielberga za natchnienie. Ba, nawet miał dziać się 30 lat temu! Pomysł spotkał się z zainteresowaniem samego Spielberga, który niejednokrotnie pomagał Abramsowi w niektórych momentach. Jego wolą było mianowicie, by film jedynie nawiązywał do tamtych dzieł, ale nie kopiował ich. Skutkiem tego powstał film o jakby znanej konstrukcji, ale nie do końca przewidywalny i zaskakujący.
Oto mamy rok 1979. Grupka 12-latków rozpoczyna wakacje i postanawia spożytkować wolny czas na udział w konkursie amatorskich filmów. Głównym bohaterem jest 12-letni Joe Lamb, który żyje samotnie z ojcem. Matka zginęła w tragicznym wypadku, za co ojciec chłopca obwinia sąsiada. Traf chce, że sąsiad ten jest ojcem Alice - nieco starszej koleżanki, w której Joe się nieśmiało podkochuje, co nie podoba się żadnemu z rodziców. Uciekając przed wrogością ojca, Joe zgadza się wziąć udział w projekcie przyjaciela: wraz z kilkoma kolegami chcą wziąć udział w konkursie filmów amatorskich i nakręcić film o inwazji zombie na USA.
Pewnego razu korzystają z pomocy starszej nieco koleżanki, która dla nich kradnie samochód ojca i razem wybierają się na pobliską, opuszczoną stację kolejową. Traf chce, że akurat przejeżdża przez stację pociąg towarowy. Młodzi ludzie traktują to jako okazję do "zwiększenia realizmu" i kontynuują pracę, kiedy nagle na tory wjeżdża samochód, co prowadzi do katastrofy. Wagony wykolejają się, dochodzi do eksplozji... dzieciaki z są spanikowane, ale biorą się w garść, po pewnym czasie odnajdują ją i wracają do domów, obiecując sobie, że nikt nie dowie się o nocnej eskapadzie. Niestety, wypadkiem interesuje się wojsko, gdyż w okolicy zaczynają ginąć zwierzęta, a nawet ludzie.
"Super 8" nasuwa wiele skojarzeń z familijnym kinem SF z dawnych lat. Jest swoistą krzyżówką "Bliskich Spotkań Trzeciego Stopnia" oraz "E.T.". Z pierwszego filmu mamy ogólną historię o niespodziewanych gościach z kosmosu, niepokojącą, a momentami nawet groźną atmosferę, zaś z drugiego - postacie dziecięcych bohaterów. Historia ta została jednak opowiedziana w sposób na tyle oryginalny, że potrafi i wzruszyć, i zachwycić. Pomijając dwie dosłownie sceny, całą historię poznajemy wraz z Joem, któremu kamera towarzyszy przez cały niemal czas. Nie oznacza to na szczęście, że jest on jedyną postacią wnoszącą coś do filmu. Koledzy Joego są osobami na tyle oryginalnymi (i pozytywnie pokręconymi przy okazji), że nie pozwalają się zdominować, a przy tym ich udział okazuje się niezbędny dla całej historii. Młody wiek bohaterów sprawia, że problemy, którym stawiają czoła, wydają się jakby mniej wtórne, a jednocześnie muszą poradzić sobie z kłopotami, jakich dawni herosi kina przygodowego nie mieli - jak na przykład szukać koleżanki w opresji, jeśli się nie ma prawa jazdy? Takich sytuacji jest w tym filmie sporo, a wszystkie bez wyjątku jednocześnie podnoszą napięcie, ale są i "oczkiem" puszczonym w stronę młodszej widowni: "spokojnie, wszystko będzie dobrze". Tak, młodszej, bo "Super 8" jest filmem z założenia kierowanym do starszych i młodszych widzów - 10-latek spokojnie może go obejrzeć.
Wspomniałem już o młodocianych bohaterach. Ogólnie grze aktorów niczego zarzucić nie mogę. Młodzi wypadają świetnie, widać, że twórca pisząc scenariusz pomyślał o wszystkim. Dzięki temu chłopcy zachowują się jak... no, jak chłopcy w wieku dojrzewania właśnie, kiedy to potrafią pokłócić się o to, na kogo spojrzała najładniejsza dziewczyna w szkole, żeby za pięć minut razem iść na oranżadę. Alice, filmowa "dziewczynka w opałach" jest z kolei wyraźnie dojrzalsza od nich i traktuje ich z typową dla nastolatków wyższością - z wyjątkiem Joego, z którym łączy ją wspólna historia.
Teraz strona techniczna: pod względem wizualnym film jest przecudowny. Możemy na przykład zobaczyć plakaty z misji "Apollo", które wtedy odchodziły powoli w zapomnienie, ale astronauci nadal byli największymi idolami młodych. Każdy sprzęt, element ubioru czy wyposażenia wnętrz idealnie pasuje do epoki, w której dzieje się akcja filmu. Do tego dochodzi świetna muzyka, również skomponowana tak, by przypominała utwory z lat 70. Oczywiście w tle można usłyszeć kilka utworów z epoki. Ależ to była muzyka! Przy okazji muszę powiedzieć, że film kręcony przez bohaterów też olśniewa techniką - biorąc pod uwagę możliwości i czasy, rzecz jasna.
Jeśli miałbym na siłę szukać wad, to znalazłbym dwie. Jedna subiektywna: film - wbrew zapowiedziom reżysera - miał chyba nawiązywać do "Cloverfield" i być swoistym prequelem ukazującym, dlaczego Nowy Jork został zaatakowany. Stwory w obu filmach są nieco podobne, przynajmniej "z twarzy". Druga rzecz - mnie to osobiście nie przeszkadzało, bo byłem gotowy na taką konwencję, ale wielu młodocianych fanów horrorów i kina SF spodziewa się pewnie więcej akcji.
Ja jednak wychowałem się na Spielbergu, lubię fantastykę niezależnie od tempa akcji, dlatego dziewięć punktów "Super 8" ode mnie ma.
Aha, zapomniałbym. KONIECZNIE trzeba obejrzeć napisy końcowe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz