Coco
Francja 2009
Scenariusz: Gad Elmaleh, Caroline Thivel
Reżyseria: Gad Elmaleh
Do kina chodzę na filmy, które powalą mnie wizualnie - ostatecznie od czegoś ten wielki ekran jest. Takie filmy sprawiają też, że nie widzę świata dookoła i nie zwracam uwagi na przykład na szelest torebek z popcornem dookoła. Może to nasunąć myśl o dość ograniczonych zainteresowaniach filmowych. Tymczasem w domu lubię oglądać różne filmy, wielu gatunków i z wielu krajów. Takie na przykład kino europejskie. Przeciętny film europejski jakoś nie nadaje się do oglądania w warunkach, kiedy ktoś obok szeleści lub świeci komórką (nawet w kinach studyjnych widzowie coraz rzadziej umieją się zachować). Na szczęście w domowych pieleszach nadrabiam zaległości, a przy tym mogę obejrzeć wiele produkcji, których w kinie, nawet studyjnym, i tak bym nie zobaczył.
Taki na przykład "Coco". Od razu wyjaśniam: to nie jest ekranizacja słynnej Coco Chanel, chociaż mam dziwne wrażenie, że nawiązanie jest celowe, by przyciągnąć uwagę. Film ten jest epizodem z życia nieprzeciętnego człowieka - sefardyjskiego Żyda zamieszkałego we Francji, nazywanego przez wszystkich Coco. Przybył prawie bez grosza do Francji, gdzie udało mu się podbić rynek wody mineralnej. Tym sposobem zdobył sławę i majątek. Uzyskane bogactwo wykorzystuje, by uszczęśliwić wszystkich dookoła. Szczególnie ważnym elementem jego życia jest zbliżająca się Bar micwa jego syna. Coco nieba sięgnie, by zadowolić potomka.
Naprawdę uwierzyliście?
Pierwsza część się zgadza, Coco istotnie zdobył sławę i ogromny majątek, a także rozliczne znajomości w świecie show-biznesu oraz polityki. Rzeczy nieosiągalne są takimi tylko z pozoru: dla Coco to tylko kwestia pieniędzy i kilku telefonów. Jednak mimo swojej pozycji nadal cierpi na kompleksy związane z niskim raczej pochodzeniem oraz możliwością uznania za przeciętnego. Dlatego wszystko, co Coco robi, musi być najlepsze, największe, najdroższe, naj... Każda rzecz jest dobra, by zaistnieć w mediach lub przynajmniej przyćmić znajomych. Ba, nawet jazda zgodnie z przepisami jest zdaniem bohatera przyznaniem się do prostego pochodzenia, "buractwa", jak zwykł mawiać. Właśnie, powiedzenia... Coco ma ich mnóstwo. Najważniejszym wydaje się być to widoczne w jego gabinecie: "Błędów nie wybaczamy". Oczywiście, Coco w tym, co robi, chce być perfekcjonistą. Dlatego potrafi zelżyć współpracowników, a nawet najbliższe osoby, jeśli zrobią coś inaczej, niż chce lub co jego zdaniem mogłoby być zrobione lepiej. Coco nie uznaje też słowa "nie". Wie, że jest najlepszy, najważniejszy - przecież wszyscy mu to mówią! Z jakiej racji miałby więc liczyć się z odmową?
Oczywiście, Coco pragnie też uszczęśliwiać bliskie osoby, jednak czyni to w sposób najprostszy, czyli robi coś, co zadowoliłoby jego. Żonę zamknął w "złotej klatce". Wyśmiewa zbyt pospolite, jak na jego gust, zainteresowania syna. Matce funduje "z dobroci serca" złote góry, których ona nie chce. Wspomniany syn ma przejść Bar micwę - według pomysłu ojca rzecz jasna. Z kameralnej i jakże ważnej dla Żydów uroczystości ma zamiar zrobić masową imprezę dla kilku tysięcy ludzi, przygotowywaną przez najlepszych specjalistów - w tym największe gwiazdy muzyki. Wątek ten jest celowo chyba nierealistyczny, ale dobrze pokazuje mentalność Coco.
Mocnym punktem filmu jest fakt, że nie ma tutaj typowej już chyba przemiany egoisty i showmana w cudownego ojca i męża na skutek traumatycznego zdarzenia - bohater dostaje tylko pewne sygnały od otoczenia. Znakomicie ukazano sposób funkcjonowania korporacji idących "z rozpędu" na fali sukcesu - korporacji, których szefowie coraz mniej liczą się z pracownikami, gdyż zawsze można ich zastąpić nowymi, którzy niekoniecznie będą lepsi, ale na pewno będą przyklaskiwać wiernie pomysłom szefa. Film sprawdza się też jako komedia, chociaż jest to w znacznym stopniu "śmiech przez łzy", gdyż budzące śmiech sceny po pewnym czasie skłaniają do przemyśleń i budzą litość nad pustym w gruncie rzeczy życiem Coco - jak choćby scena jego rozmowy z naczelnym rabinem albo wszystkie, w których widać samouwielbienie bohatera. Wielki plus także za sceny w domu Coco - budowla zapiera dech w piersiach, chociaż może wyposażenie jest kiczowate.
Film jednak nie wykorzystuje swojego potencjału. W pierwszych minutach widzimy Coco oddającego swoisty hołd swojemu przodkowi - wydaje się, że to właśnie stosunek Coco do swoich przodków będzie motorem filmu - jednak dalej nie ma o tym ani słowa. W zasadzie dotyczy to każdego wątku, z wyjątkiem Bar micwy syna - wszystkie są zaznaczone, ale jakoś słabo rozwinięte i niedopowiedziane. Wiemy też, że z sukcesem Coco związana jest jakaś tajemnica - i o tym też żadne słowo nie pada. Poza tym sam Coco zaczyna być w pewnym momencie powtarzalny w swoich ekscesach i absurdalnych żądaniach, przez co druga połowa filmu zaczyna się dłużyć. Do tego czekałem, aż zostaną pociągnięte wątki z początku filmu, ale było ciągle to samo: rozmowy telefoniczne, krzyki, bieganie, pijaństwo, nieudane próby zadowolenia bliskich, a potem pojawiły się litery końcowe.
Ostatecznie film oceniam na 6 punktów na 10. Zaczyna się z grubej rury, ale potem jest coraz słabiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz