czwartek, 11 lipca 2013

Wiecznie Żywy - umarli też potrafią kochać

Warm Bodies

USA 2013
scenariusz i reżyseria: Jonathan Levine


Filmy o żywych trupach, zwanych nieco niewłaściwie "zombie" nie kojarzą mi się z wysoką półką. Powiedzmy sobie szczerze - we wszystkich takich filmach fabula jest podobna: mamy zarazę, która wykańcza ludzkość, ale jest grupa bohaterów, która albo znajduje lekarstwo, albo po prostu wszystkie bestie zabija. Kiedy więc zobaczyłem zwiastun "Wiecznie Żywego", traktującego o miłości truposza i żywej kobiety, pomyślałem, że głupota tego filmu przebije wszystko. Jakiż ja bylem głupi i uprzedzony! Poważnie - w życiu bym się nie spodziewał, że łzy mi się zakręcą na filmie o zombiakach.

Film jest bowiem nieprzeciętny - i to pod wieloma względami. Przede wszystkim poznajemy świat po kataklizmie z punktu widzenia żywego trupa właśnie, a konkretnie młodego jeszcze mężczyzny, który jakiś czas temu stał się ofiarą.
Wiemy, że tacy jak on nie pamiętają swoich imion (sam bohater wie jedynie, że jego imię zaczyna się na "R", kim byli i co robili.  Poruszają się niezdarnie, mówią z największym trudem. Jednak są w nich ślady człowieczeństwa: lubią przebywać w towarzystwie, starają się wrócić do dawnego życia przebywając wśród przedmiotów z poprzedniego świata. Jedzą ludzi nie z powodu jakiejś nienawiści, lecz dlatego, że muszą, a czemu najbardziej lubią mózgi? Otóż w ten sposób przejmują, choć na parę sekund, myśli, emocje i uczucia ofiar. Tylko w ten sposób mogą przypomnieć sobie czasy, gdy sami byli normalnymi ludźmi, przed którymi nikt nie uciekał i których nikt się nie bał. Truposze obawiają się tylko jednego: chwili, kiedy zmienią się tak bardzo, że staną się "szkieletorami" - silnie już zniszczonymi chorobą potworami, które są szybkie, agresywne i nie ma w nich najmniejszego śladu człowieczeństwa.
 
Pewnego razu "R", wraz z kilkoma innymi truposzami, wybierają się na polowanie na ludzi. Bo ludzie oczywiście istnieją - ukryli się za potężną barierą, zza której wychodzą jedynie po to, by zdobyć zaopatrzenie z opustoszałych sklepów, głównie lekarstwa.  "R" zabija pewnego młodzieńca i zjada jego mózg - w tym samym momencie widzi eks-dziewczynę swojej ofiary. Ponieważ w tym samym czasie przeżywa wspomniany powrót człowieczeństwa, decyduje się na krok niebywały: zwraca się do niej po imieniu ratuje dziewczynę przed "kolegami" i ukrywa w swojej kryjówce - opuszczonym samolocie pełnym pamiątek takich jak patefon, płyty, książki... Uratowana Julie musi przez kilka dni ukrywać się razem z "R". Początkowo boi się go, ale stopniowo zauważa, że i on, i jemu podobni, zaczynają się zmieniać. W pewnym momencie Julie zaczyna rozumieć trzy rzeczy: po pierwsze - chorzy po pewnym czasie wracają do zdrowia, po drugie - zakochała się w swoim wybawcy, po trzecie - obie strony mają wspólnego, potężnego wroga.

Na podstawie powyższego można spodziewać się czegoś na kształt dziwacznej krzyżówki horroru z romansem. Istotnie, "Wiecznie Żywy" jest taką niecodzienną hybrydą. Jednak fabuła, która powinna być kanwą dla idiotycznego filmu klasy "B", broni się znakomicie. Przede wszystkim za sprawą znakomitego duetu, jaki stanowią "R" i Julie. Nicholas Hoult odgrywający główną rolę znakomicie wczuł się w postać ofiary zarazy, która stopniowo odzyskuje utracone umiejętności i emocje. Początkowo porusza się jak "stereotypowy" zombie, stopniowo jednak odzyskuje sprawność - nie tylko fizyczną, ale i emocjonalną, stając się ambasadorem między ludźmi, a "żywymi trupami". Widać przy tym znakomite opanowanie aktora - nawet w bardziej dynamicznych scenach wczuwa się bezbłędnie w rolę, a dokładniej - w stadium, w którym się w danej chwili znajduje. Do tego przypomina mi nieco młodego Johnny'ego Deppa, za co lubię go dodatkowo. Z kolei Julie nie jest bezradną dziewczynką - mimo przerażenia nie traci panowania nad sobą (spodziewam się, że w czasach apokalipsy nie byłoby to wskazane) i jest w stanie dostrzec, że "R" zmienia się pod jej wpływem - dlatego mimo strachu decyduje się pomóc i jemu, i jemu podobnym.

Największą zaletą filmu jest to, że potrafi - wbrew pozorom? - chwycić za serce. Scena, kiedy "żywe trupy" zaczynają zdawać sobie sprawę z faktu zdrowienia, jest no... po prostu piękna, aż mi się łza zakręciła. Podobnie jak podczas sceny pocałunku głównych bohaterów. Twórcy postarali się, aby żadna ze stron nie była przedstawiona w sposób jednoznaczny: zombie polują na ludzi, owszem, ale dzięki początkowym scenom patrzymy na nich jak na nieszczęsne ofiary, a nie jak na bestie. Z kolei żołnierze polujący na zombie też nie są źli - to śmiertelnie przerażeni i zdesperowani ludzie, z których każdy stracił bliskie osoby. Dla równowagi w filmie nie brakuje też scen do śmiechu, choćby tej, kiedy Julie zaczyna udawać zombie z takim zaangażowaniem, że inne zaczynają coś podejrzewać. I jeszcze paru innych. A i od strony technicznej nie mam się za bardzo do czego przyczepić - może najwyżej do zbyt eleganckich warunków, w jakich żyją ocaleli ludzie. Ale poza tym - od strony charakteryzacji niczego się nie przyczepię. Opuszczone miasta wyglądają złowrogo i ponuro. Natomiast "szkieletory"... widać, że zadano sobie trud, by wyglądały nie tylko nieludzko, ale i złowrogo. Kawał dobrej roboty moim zdaniem.

"Wiecznie Żywy" miał być lekką rozrywką na wieczór - tymczasem okazał się całkiem udanym, ośmieliłbym się powiedzieć, że na swój sposób nowatorskim. Wśród wielu niezbyt udanych prób połączenia kilku, wydawałoby się, zupełnie niepasujących do siebie gatunków, ta próba wypadła znakomicie. Dlatego bez wyrzutów sumienia oceniam ten film na 8 punktów (w skali do 10).

2 komentarze:

  1. Jutro już można to kupić heheh. Dobra recenzja. Mnie ten film też bardzo miło zaskoczył. Tylko koniec jest taki niedopracowany. Szkoda, że nie dali innej sceny takiej co widziałam w wyciętych scenach z filmu. Scena była podobna jak w książce.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przypomina Ci Deppa? Mi do złudzenia kojarzy się z młodym Tomem Cruisem!

    OdpowiedzUsuń