sobota, 6 lipca 2013

Oz Wielki i Potężny - czary Thomasa Edisona

Oz the Great and Powerful

USA 2013
Scenariusz: David Lindsay-Abaire, Mitchell Kapner
Reżyseria: Sam Raimi


Każde dziecko ma swoje ulubione zabawki, filmy... i książki, które najpierw mają obowiązek czytać jego rodzice na dobranoc, potem czyta je sobie sam. Wreszcie dziecko dorasta... ale często zachowuje w sercu jakąś książkę, która jest mu szczególnie bliska z czasów, kiedy jeszcze miało się mleczne zęby. Dla jednych ponadczasowym bohaterem jest "Kubuś Puchatek", dla innych "Opowieści z Narnii" - wiele jest tego... Natomiast moją ulubioną była seria powieści opisującą magiczną krainę Oz. Wracało się do niej raz po raz, poznawało coraz to nowe przygody i marzyło o zamieszkaniu w niej (w krainie Oz ludzie nie umierali, podobnie ich zwierzęta, które w dodatku mówiły - istny raj).


Dorota z krainy Oz była moją pierwszą książkową miłością (później wyobrażałem ją sobie jako rówieśniczkę i wszystko grało), ale jako dziecko najbardziej fascynującą postacią był dla mnie sam Oz. Kiedy już dorosłem, ciekawił mnie jeszcze bardziej: skąd się wziął i co robił, zanim trafił do krainy Oz. Z późniejszych, niż najsłynniejsza pierwsza część, jego przygód wiemy, że był inteligentnym, niezwykle uzdolnionym... szarlatanem. Nie był żadnym czarnoksiężnikiem, ale doskonale takiego udawał - do tego stopnia, że wszyscy się go bali, a nawet, gdy jego tożsamość wyszła na jaw, poważali, bo wiedzieli, że nawet bez czarów wiele umie. Wiemy też, że rządził Szmaragdowym Grodem, ale nie mógł poradzić sobie sam z dwiema złymi czarownicami. Co, kto, dlaczego? Wreszcie ktoś za oceanem się nade mną zlitował i stworzył film na ten temat.

Kiedy zobaczyłem zwiastuny, miałem mieszane uczucia. Z jednej strony byłem oczarowany stworzonym przez scenarzystów i reżysera światem; z drugiej - cały czas miałem w pamięci pseudosteampunkowe dzieła takie jak "Hansel i Gretel" czy "Van Helsing", które nawiązywały do postaci oryginalnych tylko imionami. I po prawdzie nawet wizualnie były takie sobie. Ale myślę sobie "co tam, ten wizualnie będzie chyba niezły, spróbuję". Okazało się szczęśliwie, że film twórcy poradzili sobie znakomicie.

Jak wspomniałem, film ukazuje, co działo się przed wydarzeniami opisanymi w "Czarnoksiężniku z krainy Oz" z 1900 roku. Oz Wielki i Potężny jest iluzjonistą w jednym z wielu cyrków, jakie w tamtych czasach działały w Stanach Zjednoczonych. Ma jednak pecha, bo będąc perfekcjonistą (a do tego pozbawionym zasad bawidamkiem i egoistą) sprawia, że ludzie domagają się od niego rzeczy niemożliwych, co pewnego razu przynosi mu zgubę: musi uciekać balonem, który, no... pożycza. Niestety pech go nie opuszcza - balon wpada w potężne tornado, które rzuca nim przed długi czas, a kiedy się uspokaja, Oz odkrywa, że trafił do jakiejś krainy z pewnością niebędącą Ameryką. Niedługo po tym spotyka tajemniczą damę, której siostra jest, jak twierdzi, dobrą czarownicą. Obie widzą w nim opisanego w przepowiedni przyszłego władcę krainy, jednak jest haczyk: najpierw musi pokonać złą czarownicę. Oz, skuszony ogromnym skarbcem Szmaragdowego Grodu, decyduje się wypełnić misję. Spotyka po drodze nieco dziwnych przyjaciół, których zabiera ze sobą. A następnie odkrywa, że musi zmienić wiele rzeczy, łącznie z samym sobą, jeśli ma osiągnąć sukces.

Jeśli chodzi o ogólne wrażenia, to film mnie, jak wspomniałem, co najmniej zadowolił. Należy tu zaznaczyć, że film nawiązuje silnie do serii powieści o krainie Oz. Na przykład: są baśniowe istoty i baśniowe miejsca, za to magii w sensie czarów i zmiany jednych rzeczy w drugie jest stosunkowo niewiele. Wynalazki są, owszem, ale jak najbardziej realne. Oz jest iluzjonistą, który umie odpowiednio wykorzystać swoje umiejętności, by oszołomić widzów. Dowiadujemy się przy okazji, skąd Oz czerpał swoje umiejętności: był po prostu wielkim fascynatem Thomasa Edisona. Istotnie, ten wielki wynalazca z pewnością uczynił świat magicznym za sprawą swoich osiągnięć - w każdym razie za magika z pewnością uważało go wielu współczesnych. W filmie, podobnie jak w powieściach, istnieje przemoc i niektórych bohaterów spotykają krzywdy (L. Frank Baum był zwolennikiem uczenia dzieci, że świat nie jest miejscem idealnym, a sukces wymaga poświęceń), chociaż na szczęście bez szczególnego okrucieństwa. Nikt z bohaterów nie jest idealnie dobry czy zły - nie, wróć: są dwie postacie biegunowo odmienne, ale bez wsparcia, żadna z nich nie umie osiągnąć sukcesu.

W kwestii gry aktorskiej czy postaci będących wytworem komputera również zastrzeżeń nie mam. Przyznam, że większości aktorów nie znam, a już na pewno nie z produkcji uznawanych za ambitne czy chociaż dobre, ale dobrze wczuli się w role. Postacie baśniowe są urocze, szczególnie dziewczynka z porcelany, którą aż chciałoby się przytulić i pocieszyć... Stworki leśne, wodne i wszelkie inne są cudowne, śliczne... no, baśniowe po prostu. Za to skrzydlate małpy wyszły naprawdę przerażająco: zawsze troszkę bałem się pawianów (jedyne poza człowiekiem zwierzęta, które tworzą coś na kształt regularnej armii), a ukazane w filmie stwory są właśnie pawianami ze skrzydłami. Miłe nie są i na takie wyglądają.

Od strony technicznej nie mam się w zasadzie czego przyczepić. Szczególnie urzekł mnie początek filmu. Dla podkreślenia związku z początkiem ery filmu, słynnym musicalem z 1939 r. i dla ukazania dotychczasowej nędzy życia bohatera sceny w naszym świecie są czarno-białe. Dopiero kiedy Oz rozgląda się po krainie (przypadkowo) noszącej jego imię, obraz staje się kolorowy. Zagrywka skuteczna i atrakcyjna wizualnie. Wynalazki Oza są wykonane z precyzją i według techniki znanej w 1900 roku, czyli idealnie pokrywa się z datą wydania pierwszej książki z serii. Wielce mnie ucieszyło, że muzykę napisał Danny Elfman - mój mistrz muzyki filmowej. Jego specyficzny styl idealnie pasuje do dzieła. Jeśli miałbym widzieć w "Ozie" jakieś wady, to w zasadzie dwie drobnostki i jedna poważna wada. Drobnostki to fakt, że słynna żółta kostka z drogi prowadzącej do Szmaragdowego Grodu wygląda jak wykonana z polbruku oraz to, że sam Gród wygląda trochę jak Gotham z filmów Burtona, podczas gdy z opisów wynika, że było to "zwykłe" średiowieczne miasto, tyle że duże. Poważna wada to fakt, że Oz, gdy trafia do krainy, jest młody, podczas gdy w powieściach jest starszym panem. A w krainie Oz nie ma starzenia się i śmierci, więc coś tu nie gra.

Dwie drobnostki i jedna wada to jednak niewiele, więc film otrzymuje ode mnie 9 punktów na 10. Zaznaczam jednak, że jestem wielkim fanem twórczości L. Franka Bauma, więc nie silę się nawet na obiektywizm. No i zakochałem się w porcelanowej dziewczynce, jak kiedyś w Dorocie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz