Kingdom Hospital
USA 2004
Scenariusz: Lars von Trier, Stephen King, Richard Dooling, Tabitha King
Reżyseria: Craig R. Baxley
Kiedyś wspomniałem, że nie lubię Larsa von Triera. Po prostu nie trawię jego twórczości i tyle. Pewnego dnia dowiedziałem się jednak, że sam Mistrz (znaczy się Stephen King) zainteresował się scenariuszem napisanego przez von Triera miniserialu "Królestwo" i na jego podstawie stworzył własną, trochę podkręconą wersję. Pomyślałem "a co tam, spróbuję". Tym sposobem odkryłem serial "Szpital Królestwo" - intrygującą krzyżówkę horroru, komedii i... ja wiem, chyba surrealistycznego thrillera.
Akcja serialu zaczyna się w momencie, kiedy pewien malarz imieniem Peter zostaje potrącony przez samochód. W wyniku wypadku traci przytomność. Ma jednak szczęście - mimo że na skutek uderzenia wylądował w lesie, tajemnicze zwierzę wyciągnęło go na środek ulicy. Dzięki temu trafia do szpitala "Królestwo", którego załoga składa się bez wyjątku z ludzi dziwacznych i szalonych. Ciało malarza zapadło w śpiączkę, jednak on sam zdaje sobie sprawę ze wszystkiego, co się dzieje, gdyż potrafi opuszczać swoje fizyczne ciało. Dzięki temu odkrywa inny szpital, zamieszkały przez duchy zmarłych oraz zjawy niepochodzące z naszego świata. Zdaje sobie sprawę, że musi nie tylko wrócić do swojego ciała, ale i pomóc w zażegnaniu niebezpieczeństwa, którym są niektórzy z mieszkańców świata równoległego.
"Szpital Królestwo" to serial, w którym od pierwszych scen jest budowany niezwykły klimat - ale nie za sprawą zjawisk nadprzyrodzonych. Serial jest raczej horrorem psychologicznym. Z wyjątkiem malarza i jego żony, dosłownie wszyscy pracownicy i pensjonariusze tytułowego szpitala to maniacy i pomyleńcy, ludzie chorzy w najlepszym wypadku na ciele, a często na umyśle. Mamy tu niemal niewidomego ochroniarza i dwoje pielęgniarzy z zespołem Downa. Mamy neurochirurga, któremu trzęsą się ręce i zdarza mu się zabić pacjentów podczas operacji. Ordynator Jesse James wydaje się interesować jedynie akcją "Strażnicy Królestwa" - formą cementowania drużyny poprzez rozdawanie idiotycznych plakietek i wykonywanie dziwacznych gestów. Jeden z lekarzy rozmawia z trupem z krematorium. Normalny wydaje się tylko jeden z lekarzy, dr Hook, jednak i on ma przerażający sekret. Poza tym, jak ludzie ciężko chorzy na umyśle zachowują się niektórzy pacjenci, a nawet goście, którzy przebywają w szpitalu zbyt długo.
Oczywiście mamy tu Stephena Kinga, więc nie może zabraknąć elementów nadprzyrodzonych - na szczęście podawanych w rozsądnych dawkach. Będąc w stanie śpiączki Peter odkrywa, że szpital jest polem bitwy dwóch potęg. Jedna z nich jest niemalże czystym złem. Druga jest nie tyle dobra, co sprawiedliwa. Jest reprezentowana przez Antubisa (celowo zniekształcone imię egipskiego boga związanego z życiem pozagrobowym). Ten ostatni ma postać zwykłego, miłego mrówkojada przyjaznego dla ludzi postępujących słusznie, ale zmieniającego się w potwora, kiedy spotka złych. Przyznać muszę, że Antubis, mimo pozornie słodkiego wyglądu, miał w sobie coś przerażającego, jakby przyczajona w nim bestia tylko czekała na możliwość przemiany i rozerwania kolejnej ofiary.
Ostatecznie dostajemy w efekcie serial niemal doskonały, totalnie nierzeczywisty i psychodeliczny, o niezwykłym klimacie, który - ku mojej radości - zostaje zbudowany według zasady Hitchcocka: najpierw trzęsienie ziemi, a potem tylko lepiej - przy czym chodzi mi tutaj o klimat i stopniowe odkrywanie tajemnicy szpitala, ponieważ akcja toczy się raczej spokojnie, niż wartko. "Szpital Królestwo" nie daje wytchnienia, co chwila pojawia się wątek, który odkrywa kolejną mroczną tajemnicę bohaterów, ujawnia ich dziwactwa lub fobie. Początkowo niektóre postacie wydają się niepotrzebne - tylko pozornie. Ostatecznie każdy z bohaterów, czasami nawet epizodycznie przewijający się przez szpitalne sale, ma do odegrania ważną rolę w nadchodzącej wojnie z ostateczną katastrofą. A czy "Szpital Królestwo" ma wady? Moim zdaniem tylko jedną. Jest nią niestety zakończenie, które było zrobione trochę "na siłę", żeby na koniec było efektownie.
Pozwolę sobie też wtrącić parę groszy w związku z wojną między zwolennikami wersji duńskiej i amerykańskiej. Według miłośników twórczości von Triera i kina skandynawskiego, serial nie umywa się do oryginału. Moje zdanie jest akurat dokładnie przeciwne - uważam, że w wersji amerykańskiej aktorzy zagrali o wiele lepiej, klimat też jest bardziej umiejętnie budowany, do tego dochodzi znakomita muzyka. Dlatego wpis poświęcam właśnie wersji a'la Stephen King.
A dla wszystkich - poszukajcie sobie błądzącej w internecie scenki, w której na salę operacyjną trafia pacjent. Nagle budzi się i zaczyna śpiewać piosenkę zespołu Steam "Na na na Kiss Him Goodbye". Jeśli ta scena zrobi wrażenie - reszta też się spodoba. Człowiek zaczyna podejrzewać, że służba zdrowia wszędzie jest taka...
King jest pisarzem a Lars jest rezyserem. Kazdy robi dobrze to co lepiej umie. " Krolewstwo" Larsa jest o wiele lepsze od seralu Kinga.
OdpowiedzUsuńLars jest w moich oczach wyjątkowo kiepskim reżyserem. A co do tego, która wersja jest lepsza - co kto lubi: oryginalnej wersji nie byłem w stanie zdzierżyć, a amerykańską oglądałem z zapartym tchem.
Usuń