piątek, 15 sierpnia 2014

Twarze w tłumie - jak to jest, gdy nikogo nie poznajesz?

Faces in the Crowd

USA, Kanada, Francja 2011
Scenariusz: Julien Magnat, Kelly Smith, Agnes Caffin
Reżyseria: Julien Magnat

Banalnie zabrzmi twierdzenie, że widok znajomych twarzy dodaje nam otuchy. O wiele fajniej jest iść na imprezę ze znajomymi niż samemu; jadąc na wycieczkę w dalekie kraje dobrze jest jechać z kimś - przynajmniej nie jest się samotnym. A już w ogóle dobrze jest, kiedy po prostu można spotkać się z przyjaciółmi i otaczają nas radosne pysie dobrze znanych i kochanych ludzi. Nawet nie zdajemy sobie sprawy, jak wiele zawdzięczamy jednej rzeczy: umiejętności rozpoznawania twarzy. Co by było, gdyby nas tej umiejętności pozbawić? Przechodząc obok przyjaciela nie powiedzielibyśmy mu "cześć". Siedząc na rodzinnej kolacji musielibyśmy uwierzyć na słowo, że to nasi krewni - bo z twarzy byśmy ich nie pamiętali. Idąc do pracy musielibyśmy od nowa poznawać wszystkich kolegów, a po każdym wyjściu do toalety widzielibyśmy innych ludzi. Gdybyśmy tak mieli, to pewnie w krótkim czasie 90% znajomych uznałoby nas za idiotów albo świrów.

Brzmi dziwacznie? A tymczasem są ludzie, dla których nie jest to żadna fikcja ani fantastyka. Otóż istnieje dolegliwość zwana prozopagnozją, która objawia się tym, że człowiek nie jest zdolny rozpoznać twarzy innej osoby. Ludzie z tą dolegliwością nie mają najmniejszych kłopotów ze wzrokiem ani pamięcią. Rozróżniają kolory, widzą kształty, czytają litery i cyfry. Co więcej, są w stanie zwrócić uwagę na to, że ktoś ma bródkę, ktoś inny pieprzyk na policzku czy bliznę na czole. Po prostu nie umieją tego złożyć w całość. Nie umieją zapamiętać WSZYSTKICH cech twarzy i skojarzyć, że już taką widzieli. Kiedy człowiek z prozopagnozją stoi na ulicy, wszystkie twarze zlewają się w jego oczach i co chwila zmieniają. Kiedy patrzy na ukochaną osobę, za każdym mrugnięciem powiek widzi inną twarz. Dolegliwość na tyle osobliwa, że sama z siebie jest świetnym tematem na film.

Film, a konkretnie thriller kryminalny "Twarze w tłumie". Bohaterką jego jest Anna Merchant, nauczycielka w podstawówce pewnej metropolii, w której od roku grasuje seryjny morderca zwany "Płaczącym Jackiem", gdyż policja odkryła ślady jego łez na ciele każdej z ofiar. Pewnego wieczora Anna idzie z koleżankami na imprezę i chwali się, że jej facet ma zamiar się jej oświadczyć. Kiedy w radosnym nastroju  wracając do domu przechodzi mostem, przypadkiem jest świadkiem kolejnego zabójstwa w wykonaniu "Płaczącego Jacka". Przypadek sprawia, że ten ją zauważa, atakuje i zrzuca z mostu. Spadając do wody, Anna uderza głową o barierkę. Budzi się w szpitalu - oszołomiona i przerażona, w obcym pomieszczeniu, otoczona przez nieznajome osoby, które chcą ją schwytać. Stopniowo zaczyna rozumieć, że nieznajomi to jej przyjaciółki i narzeczony. Anna dowiaduje się, że na skutek uszkodzenia mózgu nigdy już nie będzie rozpoznawać twarzy, już na zawsze wszyscy dookoła będą dla niej obcy. Rozpoczyna terapię mającą na celu umożliwienie funkcjonowania w społeczeństwie. Jednocześnie toczy się śledztwo - morderca wie, że Anna przeżyła i będzie chciał ją zabić. Anna musi mieć się na baczności, ale jak to zrobić, gdy nie umie rozpoznać nikogo wokół siebie? Nawet nie umie pomóc w śledztwie, bo nie umie opisać napastnika.

"Twarze w tłumie" nie są zwykłym thrillerem. Pewnie, mamy znane wątki: bohaterkę będącą jedyną, która przeżyła atak szaleńca; seryjnego mordercę, który prześladuje bohaterkę. Tylko że tego dania nikt nigdy w ten sposób nie podał. Anna nigdy nie jest pewna, z kim rozmawia i czy jej rozmówca jest w istocie tym, za kogo się podaje, osoby dookoła niej bez przerwy zmieniają twarze (w jaki sposób, powiem za chwilę) i nic tu nie jest pewne. Raz Anna ucieka przed domniemanym mordercą, by dowiedzieć się za chwilę, że to nieszkodliwy przechodzień. Patrząc na swojego narzeczonego, co chwila widzi w nim innego człowieka - ale nie w przenośni, lecz dosłownie. Ciekawie wpływa to na rozwój akcji - otóż do samego końca widz nie jest w stanie przewidzieć czy domyśleć się, kto jest winien, a kogo można obdarzyć zaufaniem.

Oddanie sposobu widzenia świata przez osobę chorą jest zawsze trudne, jeśli nie niemożliwe. Teoretycznie łatwo jest ukazać świat oczami daltonisty - wystarczy zastosować odpowiedni filtr i już. Ale jak pokazać świat bez twarzy? Jak przekazać widzowi okropieństwo braku umiejętności rozpoznawania kogokolwiek? Tutaj się udało i to za sprawą stosunkowo łatwego, ale oryginalnego zabiegu. Otóż wszystkie kluczowe postacie grane obsadzone są przez jednego "najważniejszego" aktora oraz przez co najmniej kilku innych. Tylko narzeczonego Anny gra aż 15 osób! Kiedy tylko Anna odwraca wzrok od osoby, która obok niej stoi, dotychczasowy aktor był zastępowany kolejnym. Bywa, że między jednym a drugim ujęciem aktorzy grający różne postacie zamieniają się ubraniami. Podczas kręcenia zdjęć zbiorowych, np. w klubie, wszyscy goście są ucharakteryzowani tak, by z twarzy wyglądali identycznie, a podczas ujęć w metrze czy na ulicy widać, że osoby stojące obok Anny co chwila zmieniają wygląd (ale nie ubiór). A w lustrze nigdy nie widzimy odbicia Milli Jovovich - zawsze jest to inna aktorka.

Efekt, choć uzyskany prostymi stosunkowo metodami, jest niesamowity i autentycznie przerażający. Widz może zobaczyć świat oczami Anny i wręcz poczuć jej strach i oszołomienie. Podobnie jak Anna, nigdy nie możemy być pewni, z kim bohaterka rozmawia i czy jest tym, za kogo się podaje. Osoba pozornie miła nagle "otrzymuje twarz" domniemanego bandyty, nieznajomy przez chwilkę wygląda jak przyjaciel... Nagle zaczynamy rozumieć, jak może czuć się osoba, która nie widzi dookoła siebie żadnej przyjaznej twarzy; i to jest naprawdę przytłaczające. Łatwiej jest sobie wyobrazić, jak musi czuć się człowiek niezdolny do zapamiętania i rozpoznania ludzi, których widzi niemal cały dzień. Prozopagnozji poświęcono w filmie sporo czasu - mamy tutaj dość szczegółowo omówione wszelkie kłopoty, na jakie natrafiają chorzy i metody radzenia sobie wśród ludzi. Jak to zwykle bywa - najtrudniej jest o zwykłe ludzkie zrozumienie. I nietrudno to zrozumieć - ostatecznie niełatwo jest rozmawiać z osobą, którą znasz przez lata, a ta zachowuje się, jakby cię widziała pierwszy raz na oczy.

I jeszcze parę słów o kwestiach technicznych i grze aktorów. W roli Anny wystąpiła miłość mojego dzieciństwa, czyli Milla Jovovich. Moim skromnym zdaniem "Twarze w tłumie" dowodzą, że wbrew złośliwym opiniom potrafi ona zagrać i w poważniejszych produkcjach. A trzeba zauważyć, że rola kobiety dotkniętej tak nietypową dolegliwością z pewnością do prostych nie należała. Innych aktorów trudno mi ocenić z powodów wspomnianych wyżej - zmieniali się tak szybko, że w zasadzie stanowili tylko dekorację. Gorzej z charakteryzacją - Anna tuż po przebudzeniu ma pełen makijaż na twarzy, po walce z napastnikiem raz ma dwie rany, a za chwilę jedną. Takich zgrzytów troszkę jest i gdybym nie był przyzwyczajony dzięki zamiłowaniu do filmów klasy "B", to bym się zdrzaźnił.

Podsumowując: "Twarze w tłumie" to jeden z ciekawszych, a z pewnością jeden z najoryginalniejszych znanych mi thrillerów. Niestandardowa fabuła i prosta, acz skuteczna technika zdjęć i montażu to największe plusy tego filmu i drobne niedociągnięcia nie są w stanie dobrego wrażenia zniweczyć. Zakończenie też jest dość zaskakujące, więc za bardzo się nie ma czego przyczepić. Solidne, dobrze zrealizowane kino.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz