Lucy
Francja 2014Scenariusz i reżyseria: Luc Besson
Jako miłośnik kina spod znaku "Zabójczych ryjówek" nie jestem bardzo wymagający względem kina. Albo inaczej: podoba mi się wiele filmów zwyczajnie kiepskich, bo mają w sobie coś, co nie pozwala mi przejść obok nich obojętnie lub zwyczajnie mnie bawią. I jeśli oceniam jakiś film nisko, to naprawdę mocno musi mi się narazić. Zdarza się. Ale nigdy, przenigdy bym nie pomyślał, że taką przykrą niespodziankę sprawi mi nikt inny, tylko ulubiony reżyser czasów studenckich - Luc Besson. "Leona zawodowca" do dzisiaj uważam za jedno z najlepszych dzieł w historii kina. "Piąty element"... cóż, nie był to może film wybitny, ale przedstawiony świat, fabuła i obsada aktorska potrafiły to starannie zamaskować. Mając w pamięci te produkcje, nie zastanawiałem się nad wycieczką do kina na "Lucy". I co? Wydałem 11 zł (promocja taka) na film tak zły, że trafiłby do dziesiątki najgorszych (a z pewnością najgłupszych) filmów, jakie widziałem kiedykolwiek.
Ci, którzy moją pisaninę jakiś czas śledzą, mogą się zdziwić, że nie podoba mi się film, w którym coś jest nie takie, jak należy - przecież niejednokrotnie polecałem niskobudżetowe "dzieła" klasy "B". Owszem, ale jest różnica. Filmom klasy "B" potrafię wiele wybaczyć. Takie filmy mają ograniczony budżet, więc są z założenia niedoróbkami, z kiepskimi efektami, pisanym na kolanie scenariuszem i aktorami początkującymi bądź niezdolnymi do wykrzesania z siebie czegokolwiek więcej poza dramatycznym wrzaskiem z jednoczesnym trzymaniem się za twarz na widok potwora z gumy. Jednak w wypadku filmów z założenia ambitnych, dysponujących sporym budżetem, przy którym pracują doświadczeni i raczej wysoko oceniani ludzie wszelkie braki już rażą. A w "Lucy" takich rzeczy jest sporo.
Opis nie zapowiadał tragedii. Bohaterką filmu jest kobieta imieniem Lucy właśnie, która przebywa na wycieczce w Tajwanie. Za sprawą przypadkowo poznanego faceta wplątuje się w przemyt narkotyków: w w jej jamie brzusznej zostaje zaszyta torebka z nową substancją, nieznaną jeszcze na rynku. Jako że nasza bohaterka stawia opór, zostaje pobita, skutkiem czego torebka pęka i substancja przedostaje się do jej organizmu. To wpływa na jej układ nerwowy, który zaczyna pracować z większą wydajnością i Lucy nabywa nadludzkich umiejętności. W nowej sytuacji pomagają jej francuski policjant i amerykański neurolog, który ma rewolucyjne poglądy na temat ludzkiego mózgu i pojawienie się osobnika takiego jak Lucy dawno już przewidział.
Tak wygląda zarys fabuły i mógłby być z tego niezły film fantastyczno-sensacyjny. Mógłby, ale nie jest. Zacznijmy od bohaterów. Lucy jest przedstawiona jako naiwna (powiedzmy sobie wprost: głupia) studentka, która zadaje się z nieznajomymi i zamiast nowo poznanemu cwaniaczkowi dać w pysk, to daje się wplątać w dostarczanie nieznanych przesyłek. Tak się jakoś składa, że nie pałam sympatią do postaci do tego stopnia pozbawionych rozsądku - takie rzeczy są fajne tylko w filmach animowanych. Po przemianie staje się nagle pozbawioną emocji maszyną (chyba jeszcze gorzej), co ma zapewne usprawiedliwić fakt posiadania przez Scarlett Johannson wiecznie tej samej miny. Morgan Freeman w roli neurologa filmu niestety nie ratuje. Więcej nawet - jego rola jest chyba najgorszą ze wszystkich. Nie wiem, co jest gorsze - banialuki, które wygłasza (o tym za chwilę), czy raczej co i raz wygłaszane przez niego pseudofilozoficzne kwestie. Francuski policjant jest w zasadzie jedynie ozdóbką, bo na pewno nie jest partnerem dla Lucy - z wrogami radzi sobie sama, a zarys wątku romantycznego pojawia się dosłownie na sekundę i jest co najmniej dziwaczny i nieudolny. Natomiast antagoniści są - delikatnie mówiąc - idiotami zachowującymi się coraz bardziej absurdalnie. Mnie osobiście najbardziej podobała się scena, kiedy banda gangsterów atakuje Lucy, ta siłą woli wyrywa im broń, a oni co robią? Bynajmniej nie uciekają gdzie pieprz rośnie, ale chcą pobić "ręcznie". Co za bohaterstwo...
Jeśli chodzi o absurdy, to chyba jeszcze gorzej prezentuje się w kwestii naukowej. Dobra, wiem, w fantastyce na pewne rzeczy przymyka się oczy. Tylko że w filmach SF istnieje pewna niepisana reguła, że albo tworzy się świat, fabułę lub postacie z grubsza możliwe do zaistnienia według znanej nam nauki lub przynajmniej nie przeczące prawom fizyki (np. "2001: Odyseja kosmiczna") albo tworzy się zupełnie nowe światy czy istoty, przy czym zakłada się rozwój techniki zupełnie odmiennej od nam znanej. "Lucy" z założenia ma należeć do pierwszej kategorii - po to zresztą pojawiają się pseudonaukowe wywody neurologa przewijające się przez cały film. Tylko że te wywody to mity, bzdury obalone już lata temu - jak choćby ten znany z plakatu, że niby człowiek wykorzystuje jedynie 10% mózgu. To oczywiście nieprawda, ale w filmie traktowane jest to jako oczywistość. Żeby było śmieszniej, posiadanie przez delfiny zmysłu echolokacji ma być rzekomo skutkiem tego, że wykorzystują aż 11% mózgu. Moja przyrodnicza z wykształcenia dusza zawyła z bólu w tym momencie. Umiejętności kontrolowania ciała nabywane przez Lucy są początkowo nawet ciekawe, potem stają się idiotyczne, a w końcu żenujące. Takich rzeczy to nawet lord Voldemort w pełni sił nie potrafił. Co my tam mamy: przekształcanie ciała, przenoszenie się w czasie (w tym miejscu gratulacje dla tego, kto umieścił praludzi na Manhattanie!), przekształcanie jednych przedmiotów w inne, ciało w maszynę, maszyny w ciało...
Tutaj widzi mi się kolejna wada filmu. W książce "Nauka Świata Dysku" Terry Pratchett wyjaśniał, że w żadnej powieści w historii SF czy fantasy nie pojawił się nigdy bohater, który mógłby robić wszystko - to bowiem oznaczałoby, że nie może zaistnieć powieść. Czy gdyby Gandalf miał boskie moce, to powstałby "Władca Pierścieni"? Czy gdyby rycerze Jedi byli nieśmiertelni i niezwyciężeni, jak chciał mlody Anakin w pierwszym epizodzie, to powstałyby "Gwiezdne Wojny"? I tak dalej... Wszechmocnemu bohaterowi wystarczy pstryknąć palcami i osiąga co chce. Lucy jest niestety takim właśnie bohaterem. W pewnym momencie zastanawiałem się, po co właściwie jeszcze cała ta bieganina, strzelanina, skoro ona i tak jest niezwyciężona i nieśmiertelna? Zabawne jest to, że Lucy raz jakąś moc ma, za chwilę jakby ją straciła lub o niej zapomniała... przypuszczam, że Besson "dał" jej za dużo na raz i potem chciał trochę ująć, żeby film trwał dłużej.
Nie mogę pominąć jeszcze jednego drobiazgu, a mianowicie szkodliwości społecznej tego filmu. Brzmi absurdalnie? Otóż nie do końca. Film naukowo kompletnie "leży i kwiczy", gdyż powtarza mity i idiotyzmy obalone wieki temu lub wręcz tworzy własną naukę (jak choćby prehistorię z nieszczęsnymi małpoludami w Ameryce Północnej na czele). Najgorsze jednak jest to, że Besson niechcący ukazał narkotyki jako coś, co pozwala osiągnąć wyższy stopień rozwoju. Oczami wyobraźni widzę stada gimnazjalistów (i nie tylko), którzy zaczną eksperymentować w celu uruchomienia 90% mózgu... Tymczasem mi się przypomina wywiad z człowiekiem, ex-narkomanem po długim detoksie, który wspominał, jak sam z dziewczyną próbowali zapisać wszelkie genialne myśli, jakie przyjdą im do głowy po wypaleniu marihuany. Rankiem znaleźli kilkanaście zabazgranych różnymi szlaczkami kartek z jednym, jedynym sensownym zdaniem: "Sąsiad z góry to pierdoła". Zaiste wzniosłe... ale kto by się przejmował czymś takim jak zdrowie i rozsądek?
Podsumowując "Lucy" to film po prostu zły. Kuleje tu wszystko począwszy od bohaterów, przez niewiarygodne błędy merytoryczne, a skończywszy na fatalnej i nieprzemyślanej fabule. Film nie broni się nawet wizualnie, bo efekty specjalne nie są jakieś nadzwyczajne (w pewnym momencie ktoś chciał się bawić w "Odyseję Kosmiczną", ale mu nie wyszło), a czasem są nawet śmieszne - jak widok sieci telefonów komórkowych oczami bohaterki albo jej "doładowanie" kolejną porcją narkotyku. Tym sposobem Lucy otrzymuje ocenę 2/10. Za drugo- i trzecioplanowych bohaterów - jedyne warte uwagi postaci w tym filmie.
Rozwalił mnie tekst Morgana Freemana w tym filmie, jakoby zwierzęta żyjące w nieprzewidywalnych warunkach niestabilnego środowiska miały żyć wiecznie, natomiast te żyjące w dobrobycie rozmnażać się na potęgę :P
OdpowiedzUsuńMorgan za długo już wystepuje w zagadkach wszechświata ;)tam w każdym odcinku serwują texty o nauce która uczyni nas bogami :) serio nasi najlepsi naukowcy mają kompleks boga rozwinięty w monstrualnych rozmiarach :)
OdpowiedzUsuńAutorowi polecam przeczytać opowiadanie Teda Chianga - Zrozum. Może zrozumie czym różni się film i jakie idee idą za adaptacją Besona. Poza tym niektóre argumenty śmieszą bo przecież ewidentnie w filmie pokazane jest jak ona się uczy i powolne jej ogarnianie świata. Poza tym Gandalf miał możliwości nieograniczone prawie ale tego nie wykorzystał z wiadomych mu spraw. To coś na zasadzie czemu orły nie przeniosły Froda do Orodruiny. Na yt jest ciekawe tego wytłumaczenie.
OdpowiedzUsuńWątek romantyczny?! Chyba chodzi o Richarda, który mówił do Lucy kochanie i skarbie. Wyraźnie pokazany jest pocałunek Lucy z policjantem i słowa które potem wypowiada. Potrzebny był jej do pamiętania - by te wspomnienia mieć i zostać jeszcze chwilę człowiekiem bo jak się można domyślać przestała być człowiekiem nie na samym końcu a na długo wcześniej.
Bardzo trafna recenzja. Mam podobne przemyślenia, również takie, że to zmarnowany potencjał. Słyszałam teorie, że ludzie nie wykorzystują w pełni sił swojego mózgu, nie słyszałam o tym, że teorie te obalono. Ilu jest takich jak ja? Większość, wobec czego można to uznać za podstawę filmu, który ma jakikolwiek target. W tym filmie pozornie wszystko jest ok. - aktorzy, reżyser, montaż, scenografia, ale strasznie rażą nonsensy: dobicie setki i zamiana w pendriva :) Sorry za spoiler, ale jak zobaczyłam to gwiezdne cacko to parsknęłam śmiechem. Co niby było na nośniku? Jak być mądrzejszym niż się jest? Wiedza o świecie? WikiLucy? Głupota totalna. W filmie padło kilka dobrych tekstów, w sensie dobrze skonstruowanych, ale to za mało. Do tego ta chińska mafia... Czy mając ponadnormatywne zdolności zostawiasz przy życiu mafioza, który rozciął ci brzuch? Uważam, że właściwe jest doszukiwanie się w tym filmie logiki, bo to świadczy o tym czy scenariusz jest dobry czy nie. Już samo to, że woreczek w żołądku się rozwalił i panna przeżyła jest tak głupie, że aż mnie boli. Skoro miała możliwość ingerencji we własne ciało, czemu się nie samo-uleczyła? Takich cudów w tym filmie jest od groma. Jestem zawiedziona, bo oczekiwałam albo kina akcji, albo kina s-f, dostałam pomieszanie z poplątanym i ani jedno, ani drugie. Lepiej obejrzeć film w necie. Dużo lepszy jest film, który nie wyzierał na mnie z kinowych plakatów, a obejrzałam z większymi emocjami "The Signal" - polecam. Ma podobne noty, ale wg mnie jest dużo ciekawszy.
OdpowiedzUsuńBrzmi to jak wypowiedź siedmiolatka, który wie, że Mikołaj nie istnieje, ale nie może się z tym pogodzić. Mino wielu górnolotnych słów te argumenty są tak niedorzeczne, że aż śmieszne :) Wszystko pisane na siłę. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńZapraszam do czytania mojej recenzji filmu "Lucy" http://podlupakrytyka.blogspot.com/2014/10/lucy-luca-bessona.html
OdpowiedzUsuń