piątek, 26 września 2014

Znamię - nielatwo pogodzić się z odejściem bliskich

Dragonfly


Niemcy, USA 2002
Scenariusz: David Seltzer, Brandon Camp, Mike Thompson
Reżyseria: Tom Shadyac

Śmierć kliniczna to rzecz przerażająca i dramatyczna: ciało niemal umiera, płuca nie funkcjonują, serce nie bije... Na monitorach kontrolnych wszystkie linie są płaskie, ale mózg jeszcze żyje. Jeśli w ciągu czterech minut uda się przywrócić organizm do życia, to człowieka uda się ocalić - lekarze wiedzą o tym, więc zaczyna się walka o życie pacjenta; liczy się każda sekunda, wszyscy robią co w ich mocy, aż nagle słychać charakterystyczny dźwięk EKG. Udało się.

I w tym momencie zaczyna się dziwna rzecz: wiele osób, które stan śmierci klinicznej przeżyło, opowiada o swoich niewiarygodnych przeżyciach. Najczęściej słyszymy o tym, że pacjent widział ciemność, a gdzieś w oddali było maleńkie światło; nagle stawało się ono coraz większe, człowiek podążał ku niemu z ogromną prędkością, wreszcie wszystko zalewała jasność i nagle... pacjent unosił się nad salą, widział, co robią lekarze. Niektórzy opowiadają, że widzieli zmarłych krewnych, jakieś tajemnicze świetliste postacie, które roztaczają atmosferę ciepła i miłości. Namawiają też człowieka do powrotu. Wielu jest ludzi, którzy wierzą w te opowieści, gdyż dają one nadzieję na to, że istnieje coś więcej, niż tylko życie doczesne.

Lekarze są jednak nieubłagani i starają się racjonalnie tłumaczyć rzekome przeżycia. Jedna z teorii mówi o tym, że mózg w sytuacji kryzysowej otrzymuje ogromną ilość endorfin, które maja łagodzić ból i strach. Ładunek jest tak silny, że mózg ostatkiem sił wytwarza bardzo przekonującą iluzję, w której występuje poczucie błogostanu oraz obecność bliskich a nieobecnych już osób. To, że pacjenci znają pewne aspekty z życia lekarzy czy pamiętają ich wygląd tłumaczy się tym, że mózg podświadomie nadal rejestruje bodźce i stąd wybudzony już pacjent wie o wielu rzeczach, o ktorych świadomie się nie dowiedział. Ma się rozumieć, tłumaczenia lekarzy nie przekonują zwolenników tezy o nadnaturalnych doświadczeniach i odwrotnie. Racjonaliści słyszą, że "szkiełko i oko" mędrca nie wszystko potrafi wytłumaczyć, zaś ich przeciwnicy - że nie potrafią pogodzić się z myślą, że mogą się mylić, a także z odejściem bliskich. 

Kwestia śmierci klinicznej i związanych z tym przeżyć stanowi - jak wiele spraw tajemniczych, kontrowersyjnych i nie do końca wyjaśnionych - doskonały materiał na film. Wątek ten jest osią niemiecko-amerykańskiego filmu "Znamię". Jego bohater, lekarz Joe Barrow, pewnego dnia dowiaduje się, że jego żona Emily, która wyjechała do Wenezueli w misji humanitarnej, zginęła w wypadku autobusu. Tragedię powiększa fakt, że była w ostatnim okresie ciąży. Jej ciała nie odnaleziono, więc Joe wierzy, że Emily udało się przeżyć, jednak miesięczne poszukiwania nie przyniosły rezultatu. Pewnego dnia załamany lekarz widzi akcję ratowania ze stanu śmierci klinicznej pewnego chłopca, który był dawniej pacjentem Emily. Odratowany chłopiec zwierza się, że rozmawiał ze zmarłą żoną lekarza. Pokazuje mu też tajemniczy symbol, który ma wskazywać Joemu miejsce, w które ma jechać. Wkrótce Joe zaczyna widzieć ten symbol wszędzie wokół siebie. widzi też nienaturalnie zachowujące się ważki - a Emily miała znamię właśnie w kształcie ważki.

Zacznę od największej zalety filmu, a mianowicie ukazania argumentów na różne wytłumaczenia doświadczenia śmierci klinicznej. Teoria "nadnaturalna" wydaje się być poparta kilkoma mocnymi dowodami: osoby, które przetrwały śmierć kliniczną, przedstawiają zadziwiająco spójną wersję wydarzeń. Znają szczegóły życia Joego i wiedzą o jego tragedii. Wszystkie te osoby, mimo że się nie znają, rysują ten sam symbol. Wszystkie mówią Joemu, że Emily ma do przekazania wiadomość i że powinien jechać w miejsce, które żona usiłuje mu przekazać. Do tego Joe sam jest świadkiem kilku wydarzeń, których nie umie wytłumaczyć inaczej niż interwencją z zaświatów - jak inaczej wyjaśnić fakt, że umierający pacjent nagle zaczyna mówić głosem zmarłej żony? Albo że do jego domu zaczynają się jak opętane zlatywać ważki?

Z drugiej jednak strony na każdy argument pada kontrargument. Pacjenci rozmawiający z Joem znali Emily. Wiedzieli, że łączy och głęboka miłość. Tajemniczy symbol mogła im pokazać sama zmarła. Rzekoma wiadomość to nic innego, jak stwierdzenie faktu - Joe nie zazna spokoju tak długo, dopóki nie odnajdzie się ciało Emily, więc powinien sam pojechać na poszukiwania. Natomiast niewyjaśnione zjawiska wokół Joego mają to do siebie, że widzi je tylko on sam, nikt inny. I tutaj niestety muszę przyznać potężną "krechę" scenarzystom. Joe jest postacią początkowo tragiczną, ale potem jego tragedia zmienia się w obsesję, zaś zamiast współczucia zaczyna budzić irytację. Jedną z tego przyczyn jest fakt, że nie potrafi on zapanować nad emocjami i postępuje w sposób typowy wręcz dla szaleńców: zachowuje się jak nieracjonalnie, doszukuje się znaków we wszystkim, co go otacza, łącznie z plamą na stole, wszczyna awantury, a na wszelkie uwagi nawet od życzliwych mu ludzi reaguje standardowym tekstem wszystkich wariatów: "Ja nie zwariowałem, wiem, co widziałem". Jasne, że tak. Tylko dlaczego nikt inny tego nie widział ani nie słyszał, chociaż stał tuż obok.

Kolejna wada (z mojego punktu widzenia) filmu to to, że "mędrca szkiełko i oko" jest ukazane w filmie jako bardziej przekonujące. Nie chcę zdradzać szczegółów fabuły i zakończenia utworu, ale mam wrażenie, że film zakończyłby się tak samo, gdyby Joe zachowywał się nieco bardziej racjonalnie - a przy okazji nie zraziłby do siebie bliskich. Fakt, że wszystkie przeżycia Joego mają miejsce, gdy nikt inny tego nie widzi, osłabia siłę argumentów o nadnaturalnym pochodzeniu tych zjawisk - zwłaszcza że do niektórych z nich mógł doprowadzić nieświadomie sam. 

Zupełnie już subiektywnie za wadę uważam fakt uczynienia ze "Znamienia" dramatu psychologicznego. Od razu przyznam, że się zawiodłem, gdyż z dostępnego opisu wynikało, że film jest czymś na pograniczu dramatu, thrillera i horroru, coś jak "Labirynt Fauna" lub "Sierociniec" - były filmy wieloznaczne, które można było interpretować na kilka sposobów. W "Znamieniu" nic z tych rzeczy nie ma: jest to "po prostu" dramat psychologiczny z medycyną w tle. Nawet biorąc poprawkę na fakt, że za dramatami nie przepadam, to muszę powiedzieć, że mocniejsze podkreślenie stanowiska "pozaświatowej" teorii o relacjach z doświadczeń śmierci wyszłaby filmowi na dobre. W obecnej formie niestety znacznie silniej przemawia "szkiełko i oko". Szkoda, bo taka zabawa z widzem mogłaby być ciekawa. Jako film ukazujący dramat człowieka usiłującego pogodzić się ze śmiercią bliskich "Znamię" w ogóle się nie sprawdza - gdyż bohater nie radzi sobie w ogóle i popada w złudzenia, w których potem z całych sił się utwierdza - no i w takim razie wątek nadnaturalny należałoby uznać za zupełnie zbędny.

Podsumowując, "Znamię" to ciekawy film, ale z nieco niewykorzystanym potencjałem. Reklamowany jako dramat i thriller, nie realizuje się jednak w tym drugim wypadku, bo w napięciu nie trzyma w ogóle. Osobiście uważam, że jest to film do jednokrotnego obejrzenia, gdyż może się bardzo podobać, ale potem o obrazie tym zaskakująco szybko zapomnimy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz