piątek, 6 listopada 2015

Yamato - wierność Ojczyźnie za wszelką cenę

Otoko-tachi no Yamato

Japonia 2005
Scenariusz i reżyseria: Junya Sato
Na podstawie opowiadania Jun Hemni "Ketteiban Otoko-tachi no Yamato"

Japońska kinematografia była mi - pomijając "zawodowe" zainteresowanie serią filmów o Godzilli - raczej obca. Samą jednak kulturą tego kraju byłem zawsze zafascynowany. Najbardziej niesamowitą sprawą był dla mnie fakt, że Japonia - kraj, który przed II Wojną Światową był pod względem rozwoju na poziomie Belgii czy Holandii - przez kilka lat był kością w gardle największego mocarstwa świata. Co więcej - mimo że Japonia wojnę zakończyła jako kraj dosłownie i w przenośni zrujnowany, to jednak zdołała się podnieść, a w końcu stała jedną z największych potęg gospodarczych. Przypuszczam, że stoją za tym wartości z tym krajem utożsamiane: pracowitość, zdolność do zachowania spokoju ducha w każdych warunkach oraz przywiązanie do tradycji i wartości umiejętnie dopasowane do współczesności. Wszystko to sprawiło, że Japonia powstała jak feniks z popiołów, a niedawni wrogowie zaczęli patrzeć na ten kraj z podziwem i zazdrością. 

Sami Japończycy, w przeciwieństwie do na przykład Niemców, podeszli do tematu wojny z zadziwiającą samokrytyką oraz chłodnym dystansem. Dlatego tym cenniejsze są wspomnienia i filmy traktujące o wojnie z punktu widzenia Japończyków. Wyłania się z nich obraz ludzi, którzy gotowi byli walczyć za swój kraj i cesarza do samego końca - wroga lub własnego. Nawet kiedy wiedzieli, że wygrana jest niemożliwa, walczyli dalej - w imię honoru. Doskonałym tego przykładem jest historia opisana w opowiadaniu "Mężczyźni Yamato" autorstwa Jun Hemni, traktująca o marynarzach służących na pancerniku Yamato - dumie Cesarskiej Marynarki Wojennej, największym okręcie tamtej wojny oraz największym pancerniku, jak kiedykolwiek zbudowano. Na podstawie opowiadania powstała znakomita superprodukcja znana u nas pod tytułem "Yamato".


Film zaczyna się we współczesnych czasach. Do przystani rybackiej przyjeżdża kobieta, która chce wynająć łódź. Ma zamiar popłynąć na miejsce, gdzie leży wrak superpancernika, by zrozumieć pewien akt z życia swojego ojca. Otóż był on jednym z ocalałych członków załogi Yamato, a po wojnie adoptował dzieci zmarłych przyjaciół. Łódź wynajmuje jej Katsumi Kamio - inny dawny członek załogi, dręczony wyrzutami sumienia. Ocalał bowiem dzięki poświęceniu starszych kolegów. Wybierając się w rejs, zaczyna wspominać wydarzenia z czasów służby na pancerniku - od jego przyjęcia do służby aż do tragicznego końca w samobójczej misji.

Polski tytuł filmu nieco myli - w dosłownym tłumaczeniu brzmi on bowiem "Mężczyźni Yamato", tak jak tytuł książki, na podstawie której powstał scenariusz. Zapewne jest to zabieg marketingowy, by zachęcić fanów militariów. Jednak w przeciwieństwie do wielu produkcji europejskich i amerykańskich, akcja skupia się nie na szlaku bojowym okrętu, lecz na przeżyciach członków jego załogi. Poznajemy ich jako nierzadko młodych chłopców (Katsumi ma w momencie wejścia na pokład 15 lat), pełnych zapału do walki i wiary w zwycięstwo Kraju Kwitnącej Wiśni. Są też niezwykle z siebie dumni - oto obejmują służbę na najpotężniejszym okręcie wszechczasów. Początkowo zajmują ich głównie codzienne sprawy - utrzymanie pancernika w pełnej sprawności, chęć sprostania wymogom surowych oficerów. Będąc bezpiecznymi w pancernej cytadeli, mają czas na zajęcie się osobistymi problemami; wojna na razie prawie ich nie dotyczy. 

Stopniowo jednak sytuacja się zmienia. Okazuje się, że wbrew oficjalnej propagandzie dzieje się źle: docierają głosy o stratach w okrętach i samolotach. Cesarska Marynarka nie jest w stanie zatrzymać wroga. Nawet superpancernik - bezpieczne do tej pory schronienie - staje się obiektem ataku. Wreszcie marynarze widzą, jak Musashi - bliźniacza, a więc równie potężna jednostka - tonie pod gradem wrogich torped i bomb. Czują, choć nie mówią tego na głos, że czeka ich klęska. Kiedy w końcu, na początku kwietnia 1945  roku przychodzi rozkaz wyprawiający Yamato w podróż w jedną stronę - marynarze wiedzą, że to już koniec. Pozostaje im tylko wypełnić misję z godnością.

Dla europejskiego widza to właśnie druga, tragiczna część filmu, jest najbardziej zdumiewająca. Mimo oznak nadchodzącej klęski, marynarze nie mówią o niej; w rozmowach ani razu nie pada słowo "poddanie". Wszyscy wiedzą, że walka skazana jest na przegraną, jednak nikt nie myśli o złożeniu broni. Przeciwnie - gotowi są walczyć do samego końca i zabrać ze sobą możliwie wielu wrogów. Zdarza im się jeden, jedyny raz okazać żal i strach - za pozwoleniem przełożonych, którzy mówią wprost, że dla młodego człowieka to żaden wstyd nie chcieć umierać. Wstydem jest jedynie unikać poświęcenia za ojczyznę. Dlatego nawet w ostatniej, finałowej bitwie, marynarze starają się nie okazywać strachu na widok krwi i ciał kolegów. Co więcej - nawet gdy wiadomo, że okręt zatonie, nie chcą opuszczać pokładu, by nie zostać uznanymi za tchórzy próbujących uniknąć walki. Katsumi zostaje niemalże siłą ściągnięty z pokładu, jednak wyrzuty sumienia będą mu towarzyszyć przez całe życie. Dlatego po wielu latach zacznie błagać swoją pasażerkę o wybaczenie, że przeżył akurat on, mimo że tylu wspaniałych i dzielnych ludzi umarło. W przeciwieństwie do innych filmów wojennych, nie ma praktycznie w "Yamato" miejsca na sceny humorystyczne. Za jeden z nielicznych tego typu akcentów można uznać historię... marynarza na gapę, którego żaden z oficerów przez długi czas nie odnalazł. Jednak nawet z tego widz zdaje sobie sprawę dopiero długo po obejrzeniu filmu. Nawiasem mówiąc, scena ta mówi wiele o wielkości pancernika.


Cóż, trzeba przejść do strony wizualnej. Przyznam się bez bicia, że przed obejrzeniem filmu to właśnie jej byłem najbardziej ciekaw. Yamato to w końcu największy pancernik w dziejach. Przytoczmy parę liczb: 265 m długości, 65000 ton wyporności. Uzbrojenie - 9 dział kalibru 460 mm (dla porównania - armata potężnego czołgu "Tygrys" miała kaliber 88 mm). Niezorientowanym napiszę taką ciekawostkę - pocisk wystrzelony z działa Yamato zrobiłby w ziemi dziurę o średnicy piętnastu i głębokości dziesięciu metrów. Do tego 160 (ponad półtorej setki) działek przeciwlotniczych! Wbrew pozorom, projekt Yamato nie był przykładem megalomanii. Otóż Japończycy dobrze wiedzieli, że Amerykanie mają ogromną przewagę gospodarczą. Musieli więc przygotować się i zbudować takie okręty, by pojedynczo mogły walczyć z kilkoma wrogimi jednostkami naraz. Czy to się udało - trudno powiedzieć, bo Yamato nigdy nie miał okazji wystrzelić do innego pancernika. Amerykanie zdawali sobie jednak sprawę, z czym przyszło im walczyć - dlatego na ostateczną rozprawę z Yamato wysłanych zostało 280 bombowców, a rezerwie czekało 6 pancerników i dziesiątki mniejszych jednostek. Wszystko to po to, by zniszczyć jeden okręt! A i tak, zanim poszedł na dno, otrzymał wiele ciosów; więcej, niż jakikolwiek inny okręt byłby w stanie przetrwać. Nie bez powodu nazywano go "superpancernikiem".

Najciekawsze, że do niedawna nie było wiadomo, jak ten okręt dokładnie wyglądał. Budowę jego trzymano w ścisłej tajemnicy, jeszcze w czasie wojny zniszczono całą dokumentację. Jedyne zdjęcia pochodziły ze źródeł amerykańskich i nie zawsze były wystarczającej jakości. Wiele lat po wojnie zaczęto odkrywać szczegóły konstrukcji Yamato i zrozumiano, dlaczego był tak trudny do zniszczenia. Wreszcie w 1985 roku do wraku dotarła łódź podwodna do badań głębinowych. Oprócz wielu innych badań, możliwe stało się dokładne obejrzenie konstrukcji okrętu. Badania te okazały się bardzo przydatne w realizacji filmu. Okręt poznajemy oczami Katsumi, więc można obejrzeć superpancernik od zewnątrz i od środka. Tutaj muszę wyrazić podziw dla niezwykle starannego odwzorowania sylwetki okrętu i najdrobniejszych elementów, takich jak herb cesarski na dziobie jednostki czy prowizoryczne zabezpieczenia pokładu przed atakami z powietrza.

Co ciekawe, ujęcia Yamato z zewnątrz są dość nieliczne i  niewiele jest scen batalistycznych. Obraz skupia się bowiem na załodze okrętu. Najważniejsze są ich przeżycia i odczucia, zaś okręt pełni w tym wszystkim rolę pływającego domu i miejsca pracy. Pojawia się niejako w tle. Nawet sceny bitew są tak zrealizowane, że okręt czy atakujące samoloty ukazywane są rzadko. Kamera skupia się na marynarzach i tym, co się dzieje na pokładzie okrętu lub głęboko wewnątrz niego. Tutaj muszę ostrzec przed jedną rzeczą - otóż film jest niezwykle wręcz krwawy. Zdaję sobie sprawę, że w przypadku filmu wojennego nie powinno to dziwić, jednak epatowanie krwią osiąga w tym filmie natężenie, jakiego nie widziałem w żadnym innym filmie; nawet zwłoki ukazane są w wyraźnych zbliżeniach. Osobiście myślę, że jest to sposób na ukazanie wojny oczami bohatera, a tak duża ilość zbliżeń na krwawiące ciała ma na celu umożliwienie zrozumienia widzowi, jak straszliwym przeżyciem okazała się dla Katsumi wojna.

"Yamato" to dzieło zdecydowanie godne obejrzenia. Polecam go nie tylko miłośnikom filmów wojennych. Jest to w znacznej mierze dramat historyczny, w którym sceny batalistyczne są tylko dodatkiem. Jego obejrzenie pozwala w pewnym stopniu zrozumieć mentalność mieszkańców Japonii, zwłaszcza jego żołnierzy. Tych zaś, którzy w filmach wojennych oczekują przede wszystkim akcji i spektakularnych scen bitewnych, uprzedzam: to nie jest tego typu produkcja.

1 komentarz:

  1. oba okręty wytrzymały więcej niż jakikolwiek inny okręt w trakcie 2 wojny musashi poszedł na dno jak mnie pamięć nie myli po 18 bombach i 17 torpedach a yamato chyba jeszcze więcej dla przypomnienia hood poszedł na dno od jednej salwy ps.co do dział to miały też rekordowy zasięg 1600kg pocisk mógł dolecieć na ca.45km

    OdpowiedzUsuń