Człowiek na torze
Polska 1956
Scenariusz: Andrzej Munk, Jerzy Stefan Stawiński
Reżyseria: Andrzej Munk
Dzisiaj
troszkę nietypowo jak na mnie: poważnie i bez grama fantastyki.
Jestem
wielkim miłośnikiem kolei. Zdaję sobie sprawę z niedostatków i problemów od lat
nękających naszą kolej, ale jednocześnie czuję jakiś dziwny pociąg do pociągów.
Swego czasu szukałem więc filmów z koleją w tle. Zadziwiające, jak niewiele ich
powstało, a jeszcze bardziej zaskoczył mnie fakt, że zdecydowanie najlepszym z
nich okazała się produkcja polska, do tego dość wiekowa.
Film
przenosi nas do lat 50. XX wieku. Dziwne to i niespokojne były to lata, ale o
polityce pisać nie zamierzam. Za to czuję się w obowiązku wspomnieć, że w
tamtych czasach kolej miała się dobrze, radziła sobie z powojenną odbudową i
powoli przychodziła nań nowoczesność. Pociągi jeździły z punktualnością, której
zazdrościła nam cała Europa, kolejarze stanowili grupę szanowaną, a sama kolej
cieszyła się wielkim zainteresowaniem ogółu ludności. W tym wszystkim byli
jednak ludzie, którzy nie radzili sobie najlepiej: byli to kolejarze, którzy rozpoczynali
karierę jeszcze w latach przedwojennych, ale w nowej rzeczywistości nie umieli
znaleźć sobie miejsca. Skutkiem tego ciągle popadali w konflikt z nowymi. O tym
między innymi opowiada film „Człowiek na torze”.
Film
zaczyna się od sceny, podczas której pociąg rozjeżdża stojącego na torze
człowieka. Pociąg gwałtownie hamuje i okazuje się, zwrotnica była źle ustawiona
i gdyby pociąg pojechał dalej, doszłoby do katastrofy. Ofiarą był Orzechowski –
starej daty maszynista, który został zmuszony do odejścia na emeryturę. Dalsza
część filmu to seria retrospekcji, na które składają się zeznania świadków
zdarzenia. Z nich poznajemy sylwetkę starego kolejarza. Okazuje
się, że Orzechowski stał się ofiarą rozgrywki przełożonych, chcących usunąć starego
maszynistę z drużyny. Orzechowski, człowiek starej daty, służący jeszcze długo
przed wybuchem wojny, przestrzegał starych, „burżuazyjnych” jak je określono,
zasad. On, jako główny maszynista, był panem i władcą drużyny, której
członkowie bali się go, poważali i we wszystkim byli bezwzględnie posłuszni.
Oto jednak po wojnie przyszły zmiany: szef parowozowni, nienawidzący Orzechowskiego,
który przed wojną wielokrotnie go upokarzał, chce się go pozbyć. Przydziela mu
do drużyny Zaporę – młodego człowieka, który jest zachłyśnięty nowymi czasami i
szansami, jakie mu dały. Zapora śmiało wyrażał swoje zdanie, podważał decyzje
Orzechowskiego i śmiało krytykował jego „wielkopańskie” maniery. Stary
maszynista, skonfliktowany z własną załogą, musi odejść. Jednak nie może odejść
z kolei – odwiedza więc przyjaciela, dróżnika Sałatę, który ma problemy z
alkoholem. Sałata pewnego razu zapomina należycie zadbać o oświetlenie
semafora. Orzechowski spacerując wieczorem w pobliżu stacji, zauważa, że nie
pali się światło nakazujące zmniejszenie prędkości. Słysząc nadjeżdżający
pociąg – prowadzony, jak się okazuje, przez Zaporę – decyduje się go zatrzymać:
w tym celu wchodzi na tor.
„Człowiek
na torze” to dramat będący doskonałym przekrojem społeczeństwa epoki
stalinizmu. W zasadzie jedyną postacią budzącą obrzydzenie jest dawny pomocnik,
a obecny szef Orzechowskiego – typowy przykład partyjnego „cwaniaka”, który wykorzystuje
stanowisko dla załatwiania prywatnych interesów, a wszystko pod pretekstem
dbania o dobro drużyny. Nawet po tragedii przedstawia ofiarę jako sabotażystę. Poza
nim jednym każda postać na swój sposób budzi sympatię. Zapora – dawny pomocnik
Orzechowskiego – przedstawia typ bardzo częsty w tamtych czasach: człowieka,
który praktycznie nie pamięta życia przed wojną, jest zapatrzony w partyjny
program i wzniosłe hasła. Jednak w tym wszystkim – wbrew woli i zamierzeniom
swoich mocodawców – odczuwa wieli szacunek dla Orzechowskiego, do którego czuje
z jednej strony niechęć spowodowaną surowym sposobem bycia starego człowieka, a
z drugiej – szacunek jako wybitnego specjalisty. Ostatecznie Zapora nawet na
rozprawie mającej na celu oczyścić go z zarzutów broni swojego dawnego
przełożonego. Sałata natomiast to typowy drobny pijaczek z lekko patologicznej
rodziny, który również nie pasuje do nowych czasów, ale w przeciwieństwie do
starego maszynisty, jakoś sobie radzi. Siedzenie cicho wiele jednak kosztuje –
Sałata coraz bardziej pogrąża się w alkoholizm.
Głównym
bohaterem jest jednak Orzechowski, który przewija się w każdej retrospekcji. Okazuje
się, że jest on typowym przedstawicielem swojej epoki: starego człowieka, który
zupełnie nie rozumie i nie akceptuje nowych czasów. Wychowany był w czasach,
kiedy człowiek na swoją pozycję pracował wiele długich lat. Tymczasem teraz
Zapora trafia do niego po kilku miesiącach przeszkolenia, a na dodatek chce
zaprowadzić nowe metody pracy – dla Orzechowskiego zupełnie nie do przyjęcia.
Dochodzi do konfliktu nowego ze starym i – jak to zwykle bywa – zwycięża nowe.
Orzechowski zdaje sobie sprawę, że jego czas się skończył. Jego największą
tragedią jest jednak to, że wyrzucono go z pracy. A on chce robić to, co umie
najlepiej, chce czuć się potrzebny.
„Człowiek
na torze” nie należy do gatunku, który chętnie oglądam. Wyróżnia się jednak
bardzo dobrze nakreślonymi i wyrazistymi postaciami bohaterów. Doskonale
ukazuje też czasy późnego stalinizmu, warunki, w jakich „przodownicy pracy”
przekraczali normy, a także los, jaki spotykał ocalałych ludzi ze starszego
pokolenia, którzy nie do końca popierali to, co robiła nowa władza, Krytyka
systemu, choć dyskretna, jest bardzo wyraźna: „relikty” starego systemu usuwano
bezlitośnie. W ten sposób niejednokrotnie pozbywano się najlepszych
specjalistów. Doskonale przedstawiono też bardzo specyficzne środowisko ludzi
związanych z koleją – osobie, która sama się tym nie interesuje, trudno
wyjaśnić przywiązanie, jakie czują do kolei jej miłośnicy.
Na
koniec przychodzi mi do głowy taka smutna refleksja, że dzisiaj jest podobnie: nikt
nie słucha specjalistów, a ważne stanowiska zajmują ludzie, którzy koleją się
nie interesują. Pewnie dlatego kolej funkcjonuje jak funkcjonuje.
Faktycznie, film wart przypomnienia, tym bardziej, że powstawał w tym samym czasie co "12 gniewnych ludzi". Fantastyczna jedność pomysłu. Jeżeli idzie o filmy "kolejowe" to przychodzą mi jeszcze do głowy takie tytuły jak "Ludzie z pociągu", "Pociąg", "Ślepy tor"(na podstawie Grabińskiego!). Zna Pan coś jeszcze wartego uwagi a propos kolei?
OdpowiedzUsuńTwoja końcowa uwaga tyczy się nie tylko kolei, często osoby na stanowiskach zarządzają czymś o czym nie mają bladego pojęcia.
OdpowiedzUsuńDobrze, że staram się nie czytać tekstów o filmach, których nie widziałem, bo tu bym zastał jeden wielki spoiler - sprzedajesz praktycznie całą fabułę ze szczegółami.
Ja go oglądałem nie w kontekście kolei, ale jako jedno z niewielu dzieł Andrzeja Munka. "Człowiek na torze" był też mocno inspirowany "Obywatelem Kanem" i choć nie wprowadza realizatorskich rewolucji, to śmiało można go położyć na górnej półce, zapewne gdzieś obok "Eroici".
A dwóch słynnych Andrzejów Polskiej Szkoły Filmowej zawsze bardziej lubiłem filmy Munka. Szkoda, że zostawił ich tak niewiele.