wtorek, 24 grudnia 2013

Wiedźmikołaj – bez wiary jesteśmy niczym


Terry Pratchett's Hogfather

Wielka Brytania 2006
Na podstawie powieści "Wiedźmikołaj" ("Hogfather")

W związku ze zbliżającymi się świętami Bożego Narodzenia zacząłem się zastanawiać, o czym mógłbym napisać u siebie. No bo tak: „Kevin…” oklepany, „Pada Shrek” za krótkie, specjalne odcinki seriali też jakoś mi nie pasują. I wtedy przypadkiem mnie olśniło: przecież właśnie niedawno widziałem ekranizację jednej z powieści swojego ukochanego Terry’ego Pratchetta pod wielce znaczącym tytułem „Wiedźmikołaj”, która przekazuje ducha Świąt lepiej, niż jakikolwiek znany mi film czy książka.

„Wiedźmikołaj”, podobnie jak powieść pod tym samym tytułem, osadzony jest w uniwersum Świata Dysku – świata będącego swoistą parodią naszej rzeczywistości. Świat Dysku jest płaski i opiera się na grzbiecie czterech słoni stojących na skorupie ogromnego żółwia. W świecie tym magia istnieje tak samo, jak u nas nauka. Zupełnie realnie istnieją też różne baśniowe istoty – w tym tytułowy Wiedźmikołaj: bóstwo dyskowego odpowiednika naszego Bożego Narodzenia, które to bóstwo robi to samo, co nasz Mikołaj. Jedną z osób szykujących się do tego święta jest Susan, guwernantka w prywatnej szkole. Od innych ludzi różni ją fakt, że w jej wychowaniu uczestniczył sam Śmierć (w języku angielskim Śmierć jako postać jest rodzaju męskiego!), który przyjął na siebie rolę jej dziadka. Susan odkrywa ze zdumieniem, że „dziadek” przejął zadania Wiedźmikołaja, gdyż ten nagle zniknął. Wszystko za sprawą niecodziennego zlecenia, jakie otrzymał skrytobójca Jonathan Herbatka: ma on zabić właśnie Wiedźmikołaja. Herbatka wie, że jest to możliwe, gdyż bóstwo przestaje istnieć, kiedy się przestaje w nie wierzyć. Susan rusza Śmierci na odsiecz, mając do pomocy magów z Niewidocznego Uniwersytetu, którzy również wiedzą, co się dzieje i starają się pomóc – o ile mogą robić częste przerwy na posiłki rzecz jasna. Muszą się spieszyć, bo jeśli dzieci przestaną wierzyć w Wiedźmikołaja, Słonce nie wzejdzie…


Fabuła wydaje się dość zwariowana? Cóż, takie są realia Świata Dysku – w tym świecie wszystkie nasze wierzenia istnieją naprawdę, obok normalnych ludzi istnieją magowie, a także personifikacje takie jak Śmierć właśnie. Wbrew pozorom nie trzeba być doskonałym znawcą twórczości Pratchetta, żeby docenić humor i przesłanie filmu. A humoru, czasami specyficznego, jest sporo. Wiele zawdzięczamy tu pracy Piotra Cholewy, który od wielu lat tłumaczy prozę Pratchetta. Już samo przedstawienie Śmierci jako postaci roznoszącej prezenty sprawiło, że mało nie umarłem. A im dalej, tym lepiej – szczególnie gdy na horyzoncie pojawiają się magowie z ich nienasyconym apetytem i skłonnością do otwierania każdych drzwi, na których napisano, żeby ich nie otwierać. Trzeba przecież sprawdzić, po co ktoś zamieścił taki napis, prawda?

Śmiech śmiechem, ale Pratchett zamieścił w powieści przesłanie, które równie wyraźne jest w filmie: otóż człowiek różni się od innych istot umiejętnością wyobrażania sobie rzeczy, które nie istnieją. Co więcej – mimo setek lat i rozwoju nauki i techniki nic się pod tym względem nie zmieniło: prawdziwym człowiekiem jest tylko ten, kto umie marzyć. Kiedy Śmierć zapytany o to, co się stanie, kiedy Słońce nie wzejdzie, odpowiada: „Gorąca kula płonących gazów pojawi się nad horyzontem”. Czyli tak: niby wszystko będzie po staremu, ludzie będą żyli jak dotąd, tyle że…

Tyle że nie będzie marzeń. Nie będzie świąt, nie będzie radości i śmiechu. Wszystko będzie do bólu racjonalne i pozbawione jakiejkolwiek tajemniczości. Niepotrzebna okaże się wyobraźnia. Wyłania się tu nieciekawy obraz ludzi, którzy w nic nie wierzą: czy byliby w ogóle zdolni do twórczego działania? Ciekawy jest też obraz ludzi jako istot, które od innych zwierząt odróżniają się właśnie wiarą. Niekoniecznie w tego czy innego Boga, ale po prostu wiarą w rzeczy nieistniejące. Wbrew pozorom nie są to majaczenia nawiedzonego fanatyka: zacznijmy od tego, że sam Pratchett jest ateistą. Jednak dostrzega on, jak ważną rzeczą jest wyobraźnia, ile mówi o nas samych i ile pozwoliła nam osiągnąć. Czy ludzie pozbawieni wyobraźni byliby w stanie pisać wiersze czy powieści? Czy ludzie bez marzeń wznieśliby się w powietrze? Mało tego – bez wyobraźni nie byłoby nawet wynalazku koła! Koła ani ruch obrotowy nie występują przecież w przyrodzie – tylko osoba wykraczająca poza to, co widoczne gołym okiem mogła je wymyślić. Jak powiedział raz sam autor – wiara jest nieracjonalna, ale pozwala nam działać racjonalnie.

Teraz trochę o stronie technicznej. Ekranizacje powieści Pratchetra są trudne o tyle, że widzowie mają precyzyjne wyobrażenia o tym, jak powinny wyglądać różne postacie, a bywa, że fanów czeka ogromne rozczarowanie. Na szczęście w „Wiedźmikołaju” postarano się o to, by aktorzy pasowali do opisów oraz obrazów Paula Kidby’ego, który wiele lat malował portrety postaci Świata Dysku. Najlepiej moim zdaniem wypadł Mark Warren jako demoniczny Herbatka. Tej postaci muszę poświęcić parę słów. Herbatka to skrytobójca, którego rodzice zginęli, gdy nachylali się na jego kołyską (co wiele mówi o jego charakterze), a różne rzeczy widzi inaczej niż inni ludzie (dokładnie – widzi ludzi wyłącznie jako rzeczy). Jest tym bardziej przerażający, że ma jedno prawdziwe oko, a w dodatku mimo całej potworności charakteru wydaje się też niezwykle sympatycznym człowiekiem. Inne postacie też są świetną personifikacją opisów z powieści: Susan wygląda jak córka narzeczonej Frankensteina, Śmierć w znanym czerwono-białym stroju wygląda niezwykle sympatycznie, a magowie są prawidłowo, no cóż… kuliści. Jedynie nadrektor Ridcully mi trochę nie pasuje. Z powieści wyłania się obraz człowieka nie tylko otyłego, co potężnego. Tymczasem w filmie wygląda nieco zbyt dobrodusznie. Na szczęście jest, tak jak literacki pierwowzór, człowiekiem prostym (czytaj: prostackim).
„Wiedźmikołaj” to jedna z lepszych ekranizacji prozy Pratchetta. Humor jest co prawda specyficzny, ale miłośnicy Świata Dysku produkcję tę docenią, a ci, których ona nie interesuje, pewnie i tak nie sięgną po ten film. Ja osobiście polecam. „Wiedźmikołaj” to miła odmiana od filmów, które stale co roku goszczą na ekranach telewizorów. I tę właśnie produkcję polecam jako na swój sposób bardzo pasującą do idei Bożego Narodzenia.
Wesołych Świąt!

1 komentarz:

  1. wesołych świąt a film jest rzeczywiście fajny podobnie jak np.piekło pocztowe czy blask fantastyczny w kategorii fantasy humorystycznego jedno z lepszych

    OdpowiedzUsuń