piątek, 31 października 2014

Miasteczko Halloween - za co kocham Tima Burtona

Tim Burton's Nightmare Before Christmas

USA 1993
Scenariusz: Tim Burton, Caroline Thompson, Michael McDowell
Reżyseria: Henry Selick


Jako że data zobowiązuje, dzisiaj parę słów na temat Halloween. Doskonale pamiętam, że na początku lat 90. ubiegłego wieku wielu młodych ludzi było nieco sfrustrowanych szarą rzeczywistością, w czym wcale nie pomagał fakt, że długie lata okupacji (najpierw hitlerowskiej, a potem radzieckiej) zabiły w polskiej mentalności zwyczaj radosnego obchodzenia świąt wszelakich. Jedynym chyba wyjątkiem był Sylwester - poza tym nie było u nas żadnego dnia, który byłby pretekstem do wesołego świętowania. Dlatego właśnie otwarcie granic i ożywiony kontakt z Zachodem sprawiły, że zaczęto "importować" pewne zwyczaje po adaptacji na nasz grunt. Dotyczyło to świąt, które w krajach swojego pochodzenia są okazją do zabawy (jak dzień św. Patryka). Halloween przyjęło się także, za sprawą oprawy oraz faktu, że - co podkreślam stanowczo - nie było konkurencją dla żadnego z naszych istniejących świąt. Równie stanowczo zaznaczam, że przyjęło się zupełnie spontanicznie, bez pomocy sieci supermarketów czy nachalnego marketingu. Podejście było takie: w Halloween się bawimy, a w dzień Wszystkich Świętych zachowujemy się uroczyście i dostojnie. I wszyscy powinni być zadowoleni. A że niektórzy nie są, to już ich problem.



Zwyczaj obchodzenia Halloween - mimo oporów pewnych środowisk - zadomowił się w Polsce na dobre i chyba na stałe. Swój skromny udział miał w tym pewien film, uznawany za najlepsze dzieło Tima Burtona, również przeze mnie (z całym szacunkiem dla jego wcześniejszych i późniejszych osiągnięć). Mowa o filmie "Nightmare Before Christmas" znanym u nas jako "Miasteczko Halloween". Dzieło to zyskało status kultowego, co ciekawe, nie tylko w krajach anglosaskich. W czasie, kiedy film wchodził na ekrany kin, Halloween było u nas zjawiskiem prawie nieznanym. Wielu Polakom film Burtona pozwolił dowiedzieć się i w pełni zrozumieć, czym jest Halloween w swojej obecnej postaci. W pewnym stopniu pomógł też zrozumieć mentalność krajów zachodnich. Tak, wiem - są świry, które tego dnia robią dziwne i niezbyt godne naśladowania rzeczy - no cóż, i bez tego nie brakowało u nas dziwaków czyniących różne draństwa, nawet w Boże Narodzenie.

Ciekawe, że wspomniałem o Bożym Narodzeniu, bo "Miasteczko Halloween" dotyczy również jego. Dla tych, co nie wiedzą - w filmie Burtona wszystkie postacie związane z różnymi świętami mają swoje własne światy, do których prowadzą specjalne drzwi. I właśnie dzieje się tak, że najpopularniejszy z upiorów z miasteczka Halloween, Jack Skellington, odpoczywając po kolejnym święcie, dociera do takich właśnie drzwi. Trafia tym samym do miasta Bożego Narodzenia, które jest dla niego czymś niezrozumiałym, ale budzącym zachwyt. Po powrocie opowiada innym mieszkańcom Halloween, co widział. Mieszkańcy miasteczka Halloween wpadają na pomysł, że sami zorganizują Gwiazdkę, co będzie oderwaniem się od zwykłego straszenia dzieci. Pomysłowi sprzeciwia się tylko jedna osoba - Sally, skrycie podkochująca się w Jacku. Rozumie ona, że mieszkańcy Halloween tak naprawdę umieją jedynie straszyć, a nie bawić i że nic dobrego z tego nie wyniknie. 

"Miasteczko Halloween" jest dla mnie żywym dowodem na to, że filmy Burtona wbrew pozorom czegoś uczą, a ich stworzenie wymaga doskonałej znajomości psychiki ludzkiej, zwłaszcza dziecka. Film ten bowiem w zamierzeniu jest baśnią familijną i tak właśnie był odebrany za oceanem! Dlatego potwory ukazane w filmie są pełne sprzeczności - zarówno pod względem wyglądu, jak i charakteru. Z jednej strony są przerażające, a z drugiej - wydają się śmieszne ze swoimi minami i przesadną gestykulacją oraz "żywą" mimiką. Podobnie jest z ich mentalnością: lubią straszyć - w końcu odpowiadają za to, by Halloween było udane! Jednak robią to w taki sposób, by dzieciaki cieszyły się z tego, że są przestraszone i w gruncie rzeczy nikomu nie chcą czynić niczego złego. Są przerażające, ale nie ma w tym niczego złego. Jak to mówią, nie ma sensu oceniać ich po wyglądzie. Taka Sally na przykład - może i wygląda jak szmaciana lalka, ale ma złote serce.

"Miasteczko Halloween" ukazuje też święto Halloween jako pełniące ważną rolę edukacyjną, w naszej strefie kulturowej jakby zapomnianą. Otóż pozwala ono młodym ludziom oswoić się ze śmiercią i różnymi przesądami związanymi ze zmarłymi. To święto sprawia również, że dzieci przestają bać i oswajają ze swoimi lękami. Nie przypadkiem jedyna ewidentnie negatywna postać w filmie to Boogeyman - potwór kryjący się w szafach, pod łóżkiem czy za meblami; bestia, której niemal każde dziecko w pewnym okresie życia panicznie się boi. Anglosasi zrozumieli bowiem to, czego my chyba do końca nie potrafimy - że dzieci nie wolno trzymać pod kloszem, a im wcześniej wyjaśnimy im pewne rzeczy, tym lepiej. Nie znaczy to, że dzieci przestają wierzyć w różne stwory - po prostu przestają się ich bać. Z tego samego powodu w "Miasteczku Halloween" znalazły się sceny, które w żadnej polskiej animacji czy w ogóle filmie familijnym nigdy by się nie pojawiły - takie jak dzieci Boogeymana śpiewające piosenkę o torturach wymyślonych dla Mikołaja. A niech śpiewają, niech grożą - zło zostaje pokonane, świat wraca do normalności, bo zła nie należy się bać, ale stawić mu czoła.

Dzieło Burtona uznaję też za bezcenne w kwestii trafnego ukazania pewnej rzeczy, a mianowicie niezrozumienia kulturowego. Ameryka jest krajem wielokulturowym i chociaż trudno w to uwierzyć, różne święta mają tam swoich fanatycznych zwolenników i przeciwników - również Halloween i Boże Narodzenie! Początkowe, beznadziejne próby Jacka zrozumienia Gwiazdki można uznać za metaforę - to nic innego, jak człowiek, który nie znając jakiegoś zwyczaju, próbuje go poznać, ale jedynie powierzchownie i zupełnie bez zrozumienia. Zarówno Jack, jak i inni mieszkańcy Halloween są początkowo oszołomieni Bożym Narodzeniem; próbują to święto poznać, ale widzą tylko bombki, choinki i prezenty - nie potrafią jednak poczuć ducha świąt. Jeśli się nad tym zastanowić, to tak samo przeciwnicy Halloween nie rozumieją tego święta - atakują jego powierzchowną otoczkę, nie wiedzą jednak, że... to nie ma sensu. Halloween nie służy niczemu złemu, jest dzisiaj tylko zupełnie nieszkodliwą formą zabawy.

"Miasteczko Halloween" osobiście interpretuję też jako swoistą obronę nie tylko samego Halloween, ale i Gwiazdki. Święta te ukazane są na zasadzie kontrastu - jedno służy straszeniu dzieci, a drugie - ich radowaniu i obdarowywaniu prezentami. I jedno, i drugie, jest ukazane jako uroczystość ważna zarówno dla ciała, jak i ducha. Boże Narodzenie, jak wynika z filmu, nie da się ograniczyć tylko do prezentów (które mogą być nieudane) czy ozdóbek choinkowych (które mogą się potłuc czy spalić). Jednak pozbawione tych elementów święta również nie są tym, czym powinny być - jak się okazuje, materialny aspekt nie jest najważniejszy, ale stanowi cenne uzupełnienie. Te dwa elementy - duchowy i materialny, muszą współistnieć, by można było w pełni przeżyć święta i cieszyć się nimi. Święta bez kolęd i radosnej atmosfery to mordęga, ale bez prezentów czy choinki byłyby zwyczajnie smutne i niczym nie różniły od innych dni. Ubieranie choinki może przecież jednoczyć rodzinę tak samo, a może i bardziej, niż śpiewanie kolęd. 

Film Burtona jest też w moich oczach arcydziełem animacji. Próbuję sobie tylko wyobrazić, ile wysiłku trzeba było włożyć w powstanie każdej sceny; ile trwało ustawianie każdej kukiełki, by nakręcić jedną sekundę filmu. A dodać trzeba, że nikt nie poszedł na łatwiznę: figurki są wykonane z różnych materiałów, a przedstawiane przez nie postacie pełnią różne funkcje, siłą rzeczy różnią się zarówno mimiką, jak i sposobem poruszania się. Samo miasteczko ugruntowało pewien "burtonowski" styl: nieforemne domy z wielkimi oknami i spadzistymi dachami; drzewa z suchymi, powykrzywianymi gałęziami i teren pozwijany w fantazyjne spirale stały się znakiem rozpoznawczym tego twórcy. Świetna jest też muzyka - piosenki są wręcz genialne, zarówno pod względem melodii, jak i tekstów (chociaż radosne przyśpiewki o torturach obmyślanych dla Mikołaja mogą wydać się nieco drastyczne). Są nawet wzruszające, takie jak miłosne wyznanie Sally, które potrafią wycisnąć łzy z oczu. Fakt, pieśń opisująca tortury czekające Świętego Mikołaja może nieco przerazić, ale w końcu i tak wiemy, że nic nikomu się nie stanie.

O "Miasteczku Halloween" mógłbym pisać jeszcze długo, więc może lepiej już zakończę. Tym, którzy ten film już widzieli życzę, by obejrzeli go jeszcze raz. Tym, którym był obojętny - by dali mu szansę. Za pierwszym razem sam podszedłem nieco sceptycznie do pomysłu oglądania tak pokręconego filmu, ale warto było. Dzięki niemu lepiej zrozumiałem zarówno Halloween, jak i paradoksalnie, Boże Narodzenie. Film, który miał być tylko niekonwencjonalną animacją, stał się wielotematycznym arcydziełem, w którym za każdym obejrzeniem odkrywam coś nowego. I za to właśnie kocham Tima Burtona. 

2 komentarze:

  1. O, tak, "Miasteczko Halloween" jest bez wątpienia arcydziełem. Właśnie w pracy słucham sobie soundtracku, by nastawić się na wieczorną imprezę:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zapraszam do sprawdzenia mojego wyboru filmowego na dziś: http://uszatyfotel.pl/.../obejrzyj-ze-mna-najlepszy.../

    OdpowiedzUsuń