„Abraham Lincoln: Vampire Hunter”
USA 2012
scenariusz: Seth Grahame-Smith
reżyseria: Timur Bekmambetow
Czytałem sobie niedawno powieść o jakby znajomym tytule: "Duma, uprzedzenie i zombie". Na okładce widniały nazwiska autorów: Jane Austen oraz Seth Grahame-Smith. Ten drugi autor wykorzystał bowiem klasykę Jane Austen i pomiędzy oryginalne fragmenty utworu Austen wtrącił akapity traktujące o pojawieniu się zombie. Tym samym uzyskał książkę, która w dość oryginalny sposób nadała oryginalnej powieści elementy horroru, zachowując przy tym ducha oryginału. Grahame-Smith, zachęcony sukcesem swojego pierwszego utworu, napisał
kolejny utwór oparty tym razem na życiorysie prawdziwej postaci, a
mianowicie jednego z najwybitniejszych prezydentów Stanów Zjednoczonych.
Tak powstał "Abraham Lincoln: łowca wampirów".
Powieść okazała się za oceanem wielkim sukcesem. Ceniono ją za zachowanie wierności historycznej i wiarygodne przedstawienie realiów epoki przy umiejętnym wtrąceniu wątku wampirycznego. Logiczne więc, że powieścią zainteresowali się filmowcy. Tak powstał film, który - moim zdaniem - jest jednym z najbardziej niedocenionych w Polsce i niesprawiedliwie osądzonych filmów zeszłego roku. A szkoda, bo zasługuje na uwagę - z kilku powodów. Przyznam, że sam spodziewałem się idiotycznego filmu w stylu "Van Hellsinga", w którym tytułowy bohater używał kuszy maszynowej. Cóż, nie wziąłem pod uwagę dwóch rzeczy: raz, że „Abraham Lincoln...” jest adaptacją powieści na swój sposób historycznej; dwa, że reżyserem jest Timur Bekmambetow, ten sam człowiek, który przeniósł na ekran m.in.
„Nocny Patrol” oraz wyprodukował animację „9”, które to produkcje do bezmyślnych
na pewno nie należą.
Film, podobnie jak powieść, ukazuje życie Abrahama Lincolna
z nieco innej perspektywy. Kariera i działalność
polityczna jednego z największych prezydentów Ameryki okazuje się być ściśle związana z jego życiową misją – polowaniem na wampiry, których obecność (i
zaskakująco spora liczebność) zagrażały bezpieczeństwu kraju. Lincoln
początkowo poluje sam, ale widzi, że to za mało. Co więcej – wampiry mogą funkcjonować głównie dzięki temu, że
na Południu istnieje niewolnictwo, a losem niewolników nikt się nie
przejmuje – co z tego, że co kilka dni któryś umrze z upływu krwi? Lincoln decyduje się więc na karierę
polityczną, a zniesienie niewolnictwa jest jednym z elementów jego
programu. Wampiry nie patrzą na to bezczynnie i prowokują Południe do
walki zbrojnej. Tak wybucha Wojna Secesyjna, która – przynajmniej z
punktu widzenia prezydenta – będzie kosztować wiele, ale posłużyć może
do złamania potęgi wampirów.
Film bardzo mnie rozczarował - pozytywnie. Jest bowiem nie tyle opowieścią o
łowach na wampiry, ile o
prawie do życia i wolności. Dzieje się tak z prostego powodu: historia
łowów na krwiopijców została wpleciona w autentyczne wydarzenia, m.in. w
dzieje ruchu abolicjonistów oraz Wojnę Secesyjną. Sceny z życia Abrahama
Lincolna przedstawione w filmie są jak najbardziej prawdziwe –
pomijając oczywiście wampiry. Jednak śmierć jego matki, praca w sklepie,
studia prawnicze, postać jego żony, śmierć syna, wreszcie gwałtowne
wystąpienia przeciwko niewolnictwu – to wszystko miało miejsce naprawdę. Co więcej, ukazane w filmie fragmenty przemówień Lincolna pochodzą z
prawdziwych, zanotowanych jego wypowiedzi. Gdyby odjąć z filmu sceny
ukazujące walkę z wampirami, dostalibyśmy krótką biografię Lincolna i
historię jego kariery.
Film jest przy tym nakręcony dość starannie - może dlatego, że kręcił to Rosjanin? Wszelkie szczegóły scenerii, wystrój wnętrz czy ubrania idealnie pasują do epoki, nie ma żadnych anachronizmów czy nieistniejących wynalazków (jak wspomniana kusza maszynowa z „Van Hellsinga”). Mamy za to piękne ujęcia ówczesnych parowców rzecznych, powozów, Białego Domu i budowanego dopiero gmachu Kapitolu. Mamy też wspaniale zrealizowaną scenę batalistyczną – bitwę pod Gettysburgiem, uznawaną za przełomową w tej wojnie, a w filmie będącą takową z powodów nie tylko militarnych.
Film jest przy tym nakręcony dość starannie - może dlatego, że kręcił to Rosjanin? Wszelkie szczegóły scenerii, wystrój wnętrz czy ubrania idealnie pasują do epoki, nie ma żadnych anachronizmów czy nieistniejących wynalazków (jak wspomniana kusza maszynowa z „Van Hellsinga”). Mamy za to piękne ujęcia ówczesnych parowców rzecznych, powozów, Białego Domu i budowanego dopiero gmachu Kapitolu. Mamy też wspaniale zrealizowaną scenę batalistyczną – bitwę pod Gettysburgiem, uznawaną za przełomową w tej wojnie, a w filmie będącą takową z powodów nie tylko militarnych.
Niemniej, skoro
wampiry są chociażby w tytule, trzeba i o tym napisać. A też jest o
czym. Film może nie imponuje inwencją – postacie wampirów mają ludzką
postać, jedynie podczas walki zmieniają się w potwory z poszarzałymi
twarzami i wielkimi zębiskami. A jak wyglądają walki z nimi? Cóż,
zabijanie ich odbywa się za pomocą nieco prymitywnej, ale efektownej
metody – czyli zwykłego rozbijania im głów siekierą. Przy okazji chciałem zwrócić uwagę na celowe
najwyraźniej działanie: większość scen walk nakręcona jest z
efektownymi spowolnieniami – w tych scenach (niestety, tylko w tych)
widać nawet było efekt trójwymiarowości.
A do czego
można mieć zastrzeżenia? Przede wszystkim do aktora grającego tytułową
postać. Abraham Lincoln był jednym z najbardziej charakterystycznych
prezydentów: wysoki, chorobliwie wręcz chudy, z pociągłą twarzą. Czy
naprawdę nie dało się znaleźć kogoś, kto bardziej by go przypominał? Niemniej, to w zasadzie jedyne zastrzeżenie z mojej strony. Dlaczego więc film otrzymuje regularnie niskie oceny? Moim zdaniem w grę wchodzą dwie przyczyny. Pierwsza z nich to nieznajomość historii Stanów Zjednoczonych - aby film docenić od tej strony, trzeba wiedzieć, co działo się w Ameryce XIX wieku. Druga rzecz - polscy widzowie najwyraźniej spodziewali się bezmyślnego filmu z wartką akcją, gdzie krew leje się litrami, a bohater używa fantastycznej technologii. Tymczasem dla ludzi nieznających historii USA
wiele scen może wydać się niezrozumiałych, przesadzonych lub
patetycznych. Krwi nie ma aż tak znowu dużo, a technologia jest taka, jaka powinna być w ukazanej epoce.
Ja natomiast, jako osoba znająca historię USA i umiejąca docenić starania o realizm, muszę "Abrahama Lincolna..." ocenić na osiem gwiazdek na dziesięć
możliwych (!). A przy okazji: polecam książkę - jest świetna.
Bałem się tego filmu. Dalej się boje. Ale chyba w końcu obejrzę.
OdpowiedzUsuńI proponuję wyłączyć w ustawieniach komentarzy obrazkową weryfikację, bo strasznie uprzykrza komentowanie.
Usuń