The Walking Dead
Opisywanie wrażeń z serialu, którego emisja w dodatku nadal trwa, jest trochę nietypowe. Niemniej, na podstawie tego, co już można było obejrzeć, można wyrobić sobie opinię i spróbować odpowiedzieć na pytanie: czy próba przeniesienia na srebrny ekran komiksu uznanego przez wielu za kultowy okazała się udana, czy też nie? Moim zdaniem wszystko zależy od punktu widzenia i znajomości komiksu.
Tak się składa, że ja jednak komiks znam. I z przykrością muszę powiedzieć, że z punktu widzenia fana komiksu, serial to równia pochyła. Przede wszystkim, w kolejnych odcinkach coraz większe są rozdźwięki między komiksem a scenariuszem serialu. W pierwszym sezonie różnice te są minimalne i wprowadzone, jak się spodziewam, po to, żeby ukazać widzom pewne kwestie zajmujące w komiksie sporo miejsca, a które byłyby niewiele wnoszącą gadaniną. W drugim sezonie też nie jest źle, ale takich rozbieżności jest więcej, a dotyczą głównie - co mocno mnie zmartwiło - samych bohaterów. Trzeci sezon to jedno rozczarowanie za drugim: fabuła kompletnie zmieniona, bohaterowie zupełnie inni, niż ci, których znałem. Parę przykładów: komiksowy Rick to idealista, chyba jedyna osoba, która z różnym skutkiem stara się zachować resztki dawnych zasad, z każdym stara się w pierwszym rzędzie porozumieć, a obcych traktuje jako szansę na zwiększenie i wzmocnienie grupy; co ważne - przywódcą jest nieco wbrew swej woli i z ulgą pozbywa się tej funkcji. W serialu Rick obcych najchętniej z miejsca by wystrzelał, a chęci oddania władzy jest w nim tyle, co w naszych politykach. Jego żona w komiksie była postacią na swój sposób tragiczną i budzącą litość - w serialu jest skrajną egoistką, której chyba nikt nie współczuje, przynajmniej sądząc po komentarzach na forach poświęconych serialowi. Niektórzy bohaterowie pojawiają się w zupełnie innych miejscach i okolicznościach, a pewne wątki bardzo ważne dla dalszej fabuły, w serialu pojawiają się epizodycznie i w zasadzie nie mają znaczenia - a pojawienie się Michonne miało skutki znacznie poważniejsze, niż to widać. Największą porażką jest jednak Gubernator. Kto czytał komiks, ten wie - tam jest typem jeszcze bardziej podłym, niż w serialu, ale za to jaka osobowość i prezencja! Rola wprost wymarzona dla Danny'ego Trejo - nie wierzycie, poszukajcie sobie w sieci, jak komiksowy Gubernator wyglądał. A w serialu - jakiś mydłek, który i z wyglądu, i z charakteru przypomina raczej księgowego niż przywódcę. Jego społeczność w komiksie to organizacja paramilitarna z dostępem do ciężkiej broni - w końcu stać ich było na utrzymanie całego miasta dla siebie! W serialu to grupka raptem kilkudziesięciu osób, z których większość ledwie nadaje się do noszenia broni. Nic dziwnego, że Rick i "jego" ludzie dokonują kilku udanych rajdów na teren Gubernatora - w komiksie coś takiego nie ma miejsca i byłoby zupełnie niemożliwe! Dzięki temu w komiksie znacznie wzrosło napięcie i poczucie zagrożenia - w serialu tego nie ma, zacząłem się wręcz zastanawiać, jakim cudem Gubernator zdołał utrzymać nawet tę jedną ulicę.
Gdybym serialu nie znał, nie byłoby wiele lepiej. Pierwszy sezon zachwyciłby mnie. Raz - ze względu na napięcie, dwa - z powodu umiejętnego przedstawienia świata, w którym ludzie nie są już gatunkiem dominującym, trzy - poprzez ukazanie, jak ludzie stopniowo tracą ludzkie odruchy, stając się "żywymi trupami" w stopniu większym, niż prześladujące ich bestie. Drugi sezon wywołałby niesmak z powodu zachowania i głupoty niektórych bohaterów. Trzeci sezon byłby zapewne przyczyną ostrego napadu nudy, bo akcja niby się rozwija, ale jakoś nieporadnie, bohaterowie rozczarowują, lubiane postacie zachowują się w sposób, o których bym ich nie podejrzewał. I jeszcze taka ciekawostka: pierwszy sezon = pierwszy zeszyt, drugi sezon = drugi zeszyt, trzeci sezon = kilka zeszytów! Skutkiem takiego potraktowania komiksu są nieuniknione zmiany w fabule - niestety nie na lepsze.
Powyżywałem się, już mi lepiej, Teraz mogę napisać o dobrych tronach serialu, a właściwie pierwszego sezonu. Bardzo udany okazał się świat oglądany oczami Ricka i jego towarzyszy - ponury i nieludzki. Przypomniała mi się jedna z najlepszych scen, jakie oglądałem w filmach o zombiakach, mianowicie początek "28 dni później", gdzie główny bohater wędruje pustymi ulicami Londynu, który - poza brakiem ludzi - wydaje się zupełnie nienaruszony: na ulicach stoją samochody, domy są w zasadzie całe, tylko nieliczne szyby są powybijane. W "Żywych Trupach" jest podobnie - i bardzo dobrze. Taka postapokalipsa jest bardziej poruszająca, niż ukazanie serii zniszczeń: wzmaga się poczucie zagrożenia i wyobcowania, dezorientacja i strach Ricka są niemal wyczuwalne: niby nic się nie stało, więc gdzie są wszyscy?
Od strony wizualno-technicznej nie ma się czego przyczepić. Tytułowe "żywe trupy" są całkiem realne, widać też, że grający je aktorzy musieli przejść niezłą szkołę, bo ich ruchy są płynne, a jednocześnie nietypowe dla "zwykłych" istot ludzkich. Sceny, w których widać opuszczone miasta czy domy na prowincji, są dowodem na to, że nie potrzeba wielkiego budżetu i wyrafinowanych metod, by osiągnąć zamierzony efekt. Atmosfera grozy pryska jednak w dalszych seriach, a szkoda, bo w komiksie, chociaż jasno widać było, że ludzie potrafią być równie groźni, co "żywe trupy", utrzymywała się ona przez cały czas.
Gdybym miał wskazać najjaśniejszy punkt serialu, wskazałbym jednak muzykę. W wielu odcinkach pojawiają się świetne kawałki rockowe, których darmo wyczekiwałbym w naszych stacjach "muzycznych". Muzyka w tle jest równie dobra, odpowiednio stonowana i pojawiająca się w odpowiednich momentach. Dobre jest to, że nie ma sztucznego "stopniowania napięcia" przez podkład muzyczny, przeciwnie - często to właśnie w momentach największego napięcia muzyka pozostawia miejsce ciszy, kiedy widz może na równi z bohaterami wysłuchiwać podejrzanych odgłosów.
Trudno mi ocenić cały serial, zwłaszcza, że jeszcze nie wyemitowano całości, jednak mogę śmiało już teraz powiedzieć, że serial miał ogromny potencjał, który jednak został wykorzystany jedynie na początku. Potem scenarzyści z jakiegoś nieznanego mi powodu postanowili poprawić serial, a jak wiadomo, lepsze jest wrogiem dobrego. Skutkiem naprawdę wart obejrzenia jest pierwszy sezon, a dalsze ogląda się tylko po to, żeby wiedzieć, co było dalej. Jednak nie każdy musi mieć taką cierpliwość. Ja na ten przykład komiks znam, wiem, co i jak było dalej i oglądać tego serialu dłużej nie muszę.
Oceny: sezon 1 - 9/10, drugi - 7/10, trzeci - 3/10 (głównie za straszliwe skopanie wątku Gubernatora i jego społeczności)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz