poniedziałek, 27 maja 2013

Christopher Lee kończy 91 lat!


Dzisiaj obchodzi urodziny jeden z moich ulubionych aktorów - jeśli nie "naj". Sir Chistopher Frank Carandini Lee to nazwisko znane każdemu, kto chociaż odrobinę interesuje się kinem - nawet jeśli nie interesuje się filmami z gatunków, w których Aktor ten znalazł upodobanie. 

Człowiek ten jest obiektem mojego nieskończonego podziwu. Rekord Guinnessa w kategorii "największa liczba zagranych ról", prowadzenie programów, a nawet udany (moim zdaniem) występ jako muzyka... Obok takiego człowieka nie sposób pozostać obojętnym. W dodatku grywał postacie pochodzące z różnych krajów - zawsze w pełni wiarygodnie. Ktoś, kto oglądał zapomniany dość film Spielberga "1941" zwrócił może uwagę na osobę niemieckiego oficera na pokładzie japońskiego okrętu podwodnego - przyznam, że sam nie od razu zauważyłem, że gra go Christopher Lee. Między innymi dlatego, że zachowuje się tam i mówi jak standardowy niemiecki oficer, jakby żywcem przeniesiony z filmu 
"Das Boot".

Moje pierwsze zetknięcie się z Christopherem Lee to "Człowiek ze złotym pistoletem" - jeden z cyklu filmów o przygodach Jamesa Bonda. Zagrał tam postać Scaramangi - płatnego zabójcy. Teoretycznie mógłby to być "jeszcze jeden film z serii" jednak C. Lee dokonał rzeczy niezwykłej. Otóż w filmach o przygodach agenta 007 wrogowie tytułowego bohatera byli jakby pozbawieni charakteru. Mieli swoje zachcianki, byli niewątpliwie źli, ale nie mieli zwyczajnych, ludzkich cech: nie znaliśmy ich zainteresowań, przywar, słabości czy zalet - po prostu byli obiektem do wyeliminowania. Tymczasem Scaramanga wybijał się w tego schematu - w znacznej mierze dzięki doskonałej grze aktorskiej. Kto wie, może to sam aktor nalegał na nadanie mu pewnej wyróżniającej się osobowości?

Mało który aktor pozwoliłby sobie na przypięcie łaty tego "złego". Tymczasem Lee jakby wyspecjalizował się w grze negatywnych bohaterów. Zupełnie, jakby zdawał sobie sprawę, że widownia dopinguje protagonistów, ale kocha się w złych... Trudno bowiem ocenić Draculę jako postać jednoznacznie złą - w oczach widzów jest raczej postacią tragiczną, obiektem współczucia. A przecież Dracula to tylko jedna z dziesiątek setek ról C. Lee. Aktor ten był jedynym członkiem obsady "Władcy Pierścieni", który miał okazję osobiście rozmawiać z mistrzem Tolkienem - może dlatego Saruman w jego wykonaniu jest fenomenalny: posągowy, groźny, a jednak budzący szacunek. Christopher Lee ma ten niesamowity dar, że nawet epizodyczne jego pojawienie się zapada w pamięć - pewnie dlatego z "Alicji w Krainie Czarów" najlepiej zapamiętałem postać Jabberwocky, który mówi głosem Aktora właśnie.

Nie da się też nie zwrócić uwagi na znakomitą sprawność pana Lee. Nie ma chyba drugiego aktora, który w tym wieku zachowałby tak wysoką sprawność (nawiasem mówiąc - mam wrażenie, ze wielu nastolatków mu nie dorównuje). A teraz jeszcze zabrał się za nagrywanie muzyki...Kto wie, może przy odrobinie szczęścia zobaczymy Go w trasie koncertowej. Wcale by mnie to nie zdziwiło.
Wszystkiego najlepszego!

2 komentarze:

  1. Niech żyje 100 lat. Znakomity aktor z dłuuugą karierą i wieloma niezapomnianymi rolami:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak dla mnie idealnie pasował do roli Sarumana. Można rzeczywiście sobie wyobrazić, że Saruman przedtem był poważany jako nobliwy mędrzec :)
    Mnie zapadła w pamięć także drobna rola w " Charlie i fabryka czekolady" :)

    OdpowiedzUsuń