Iron Sky
Australia, Finlandia, Niemcy 2012
scenariusz: Michael Kalesniko, Timo Vuorensola
reżyseria: Timo Vuorensola 
Film "Doktor Strangelove czyli jak przestałem się martwić i pokochałem 
bombę" powstał w okresie Zimnej Wojny i bynajmniej 
nie służył podbudowaniu morale Amerykanów, ale przeciwnie, obśmianiu ich
 – i nie tylko ich zresztą. "Iron Sky" jest filmem bardzo podobnym 
zarówno pod względem treści, sposobu 
wykonania, jak i przesłania. Mimo niekonwencjonalnej formy film zawiera 
niezwykle trafne oceny przeróżnych zjawisk współczesności, a przy okazji
 również coś, co nader rzadko się w kinie SF 
zdarza – skłaniające do refleksji zakończenie. 
Podchodziłem do tego filmu z entuzjazmem od samego początku. Kiedy usłyszałem, że grupa zapaleńców postanowiła nakręcić film tym, jak potomkowie nazistów, którzy po klęsce hitlerowskich Niemiec ukryli się na Księżycu, postanawiają podbić Ziemię, oczami wyobraźni widziałem już "dzieło" w stylu norweskiego "Zombie SS". No bo już na sam początek taka zagwozdka: Księżyc fotografowały sondy kosmiczne, oglądało 
go kilkunastu amerykańskich astronautów, z czego tuzin chodził po jego powierzchni i nikt nie zauważył 
ogromnej bazy w kształcie swastyki? Ale cóż, oglądam namiętnie takie filmy, więc byłem przygotowany. Nigdy był się nie spodziewał, że dostanę film starannie przemyślany, który zachwyci mnie na tyle, że będę nie raz do niego wracał. "Iron Sky" to bez wątpienia najciekawszy film, jaki miałem okazję zeszłego roku oglądać.
Wiele osób odebrało "Iron Sky" jako głupią komedyjkę. Nie rozumiem zupełnie dlaczego. Film jest przecież inteligentną grą z widzem, jego
 znajomością polityki, światowych problemów gospodarczych i społecznych,
 mentalności niektórych narodów, a także największych dzieł 
kinematografii, bądź niektórych ich co bardziej znanych fragmentów. Doradczyni pani prezydent wyżywa się na podwładnych na sposób wielokrotnie parodiowanej sceny przemowy Hitlera z "Upadku". Ważną rolę odgrywa "Dyktator" Ch. Chaplina - na Księżycu film ten jest propagandową tubą nazizmu (co prawda po drobnej cenzurze). Pojawia się też wiele nawiązań do serii "Gwiezdne Wojny". Jednak przede wszystkim film czerpie całymi garściami z "Doktora Strangelove" - przede wszystkim podobny jest sposób prowadzenia fabuły, zakończenie, a także sposób wyśmiewania przeróżnych zjawisk.
„Iron Sky” to bowiem film głównie prześmiewczy. Obrywa się tu wszystkim, bez względu na 
narodowość, kolor skory i płeć. Amerykanie w tym filmie są otwarci i politycznie 
poprawni - do czasu, gdy na Ziemi pojawia się wysokiej rangi oficer, kiedy to wszyscy z radością akceptują nową stylistykę pani prezydent, wzorowaną na mundurach SS. Główny bohater leci na Księżyc, bo ma 
odpowiedni kolor skóry, a jego umiejętności pilotowania statku 
kosmicznego ograniczone są do znajomości symulatora X-Winga. Neonaziści (ci nasi, ziemscy)
są ukazani jako żywe zaprzeczenie ideałów piękna cielesnego i duchowego 
głoszonego przez księżycowych miłośników idei czystości rasy (nawiasem mówiąc, ci księżycowi są naprawdę czystej krwi Aryjczykami). Nazistowski naukowiec jest wiernym uczniem dra Mengele, ale przy okazji symbolem współczesnego biotechnologa czy genetyka, któremu wydaje się, że poznał tajemnice przyrody i wdraża swoje idee w czyn nie bacząc na konsekwencje. Jednak 
najbardziej obrywa się feministkom. Ameryka w „Iron Sky” jest 
przykładem, jak wyglądałby świat, gdyby rządziły nim osoby z parytetu, a
 nie z umiejętności. Pani prezydent martwi się głównie o kolor ubrań 
podczas wystąpień, ale kiedy przychodzi co do czego, myśleć za nią musi mężczyzna. Pani generał floty chce bombardować cywilów, żeby 
pokazać, że „ma jaja większe od mężczyzn”, a wcześniej ta sama pani pożąda nazistowskiego oficera, bo czuje, że może
 wreszcie zostanie zniewolona. Kobietom, które dostały się na stołek, już na niczym nie zależy - tylko na utrzymaniu pozycji. 
"Iron Sky" nie wyśmiewa wszystkiego i wszystkich bez powodu. W tym filmie to wcale nie naziści z kosmosu są największym zagrożeniem.
 „Iron Sky” zawiera w sobie przesłanie – początkowo pokazane w sposób 
prześmiewczy, ale później autentycznie wzruszające – że jacyś tam neonaziści, wojny i inne takie to ostatni problem, jakim należy się 
przejmować. Najgorsze, co może nas spotkać, to nieodpowiedzialni, głupi 
ludzie na stanowiskach decydujących o losach zwykłych obywateli, a czasem i 
całego świata. W "Iron Sky" każda postać prezentuje kontrowersyjne postawy spotykane w naszym otoczeniu bądź jest ich bezwolną ofiarą. W tym miejscu "Iron Sky" znów bardzo przypomina "Doktora 
Strangelove". 
Od strony technicznej "Iron Sky" powinien zawodzić, ale nie zawodzi. Technika księżycowych nazistów to specyficzne 
połączenie dieselpunka z hitlerowską stylistyką (latające talerze z 
silnikiem rotacyjnym robią wrażenie, muszę przyznać). Widać, że twórcy posłuchali 
sugestii internautów, którzy podesłali rysunki latających talerzy 
budowanych rzekomo przez Niemców w końcowym okresie wojny. Mundury 
bojowe są "kosmicznym" rozwinięciem munduru Wehrmachtu, przez co wyglądają bardzo efektownie, jak wyciągnięte z gry "Fallout". Cóż, nie przypadkiem mówi się, że naziści byli źli, ale mieli fajne mundury... Niemniej, film kosztował stosunkowo 
mało jak na produkcję SF, co widać na każdym kroku: sceny w kosmosie 
kręcone są na tle zdjęcia Drogi Mlecznej. Bez szczególnego wpatrywania 
się widać, że pojazdy, Ziemia i Księżyc są modelami, czasem niezbyt 
dobrze oświetlonymi. Ale w tym filmie nie o efekty chodzi – zresztą, może to
 był cel twórców? Na koniec jeszcze kwestia muzyki: działania księżycowych najeźdźców okraszone są melodiami, których twórcą jest głównie zespół Laibach, sam często stosujący nazistowską stylistykę na koncertach. Podobnie, jak i film, zespół ten bywa nierozumiany - z tego samego powodu. Przez cały film przewijają się 
pseudohitlerowskie marsze, co ciekawe, towarzyszą też lądowaniu 
Amerykanów na Księżycu – pewnie po to, żeby było wiadomo, kto jest naprawdę zły. 
 Czy film ma swoje słabe strony? Cóż, jedną ma. 
Spodziewałem się, że inwazja z Księżyca będzie bardziej przypominała 
rozmachem to, co widzieliśmy w podobnym zresztą w klimacie filmie „Marsjanie Atakują”. tymczasem 
walka z księżycowymi nazistami jest w zasadzie epizodem. No i pod koniec głupota pani prezydent nie śmieszy już, lecz irytuje. 
Niemniej, 
film ma u mnie mocną "dziewiątkę" (w skali - jak wiadomo - do 10). Nie tyle
 jako kino SF, ale głównie jako trafna satyra na otaczającą 
rzeczywistość. Poza tym ocenę podnosi znacznie zakończenie – ostatnie 
pięć minut zaskakują i autentycznie wyciskają łzy z oczu. Film gorąco 
polecam, chociaż możliwe, że nie każdy zrozumie wszystkie żarty i aluzje
 w nim zawarte. 





Fanastyczny film:) Nieźle się ubawiłam oglądając go i próbując wyłapać wszystkie nawiązania do historii i kultury. Wielu moim znajomym się nie spodobał, ale po prostu trzeba mieć to specyficzne poczucie humoru, by w pełni docenić "Iron Sky":) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńJakoś nie bardzo przekonuje mnie skandynawski absurdalny humor, ale mam ten film w planach i kiedyś sprawdzę, czy będę się dobrze na tym bawił.
OdpowiedzUsuńMnie też zaskakuje odbiór tego filmu wśród ludzi. Świetnie wypunktowałeś najważniejsze elementy, więc nie będę się tu rozpisywać. Dodam tylko, że płakałem ze śmiechu, kiedy Korea przyznała się do winy. I że kocham Aryjskie piękności.
OdpowiedzUsuń