czwartek, 4 lipca 2013

Incepcja - jawa we śnie

Inception

USA, Wielka Brytania 2010
scenariusz i reżyseria: Christopher Nolan


Nie wiem, ilu z Was pamięta, jak krytycy i publiczność przyjęli "Titanica". Ja pamiętam: ochy i achy, cudowny film, wspaniałe kreacje, olśniewające kostiumy i tym podobne. Potem, nie pamiętam już dlaczego, coś się zmieniło: "Titanic" stał się beznadziejny, podobnie jak aktorzy w nim grający. Bo tak.

A ja pozostałem jedynym znanym mi człowiekiem, który nigdy nie wstydził się, że "Titanic" się podobał, a także na pewno jedynym znanym mi facetem, który przyznaje się do słabości do Leonarda DiCaprio. Już od czasów "Co gryzie Gilberta Grape'a" wiedziałem, że ten pan jest dobrym aktorem i że warto oglądać filmy z jego udziałem. Dlatego nie wahałem się ani chwili z decyzją o pójściu do kina na "Incepcję", pomimo skrajnie odmiennych opinii na temat tej produkcji. Co prawda bałem się, że dostanę jedynie lekko odświeżoną wersję "Matrixa", ale miło się rozczarowałem.
Filmy o wędrówkach w świadomości innych ludzi były, owszem, ale tutaj potraktowano problem w sposób dość nowatorski moim zdaniem. Otóż w niedalekiej przyszłości (a może w teraźniejszości? po tym, co widać na ekranie, nie sposób ocenić) istnieje technologia, za pomocą której można połączyć się z umysłem innej osoby, stać się uczestnikiem jej snu i na swój sposób „wykraść” myśli czy wspomnienia ukryte na poziomie podświadomości, a które we śnie mogą stać się dostępne. Specjalistą w tej dziedzinie jest człowiek nazwiskiem Cobb (w tej roli DiCaprio właśnie), któremu nie brakuje w życiu sławy czy pieniędzy. Brakuje mu jednak szczęścia, gdyż na skutek fałszywego oskarżenia o śmierć żony musi ukrywać się poza granicami USA, nie mając nawet możliwości ujrzenia własnych dzieci. Pewnego razu Cobb dostaje ofertę: uniewinnienie i powrót do dzieci w zamian za usługę. Tą jednak ma być incepcja – czyli nie kradzież, ale zaszczepienie myśli, której wcześniej nie było. Istnieje jednak haczyk - ów człowiek musi uznać incepcję za własną myśl; w przeciwnym wypadku sprawa może zakończyć się tragicznie.
Tyle o fabule. Z pozoru sensacyjna historia z elementem fantastycznym w tle. Jednak film mnie na swój sposób urzekł. Czym? Przede wszystkim jest naprawdę niebanalny. Cristopher Nolan już na przykładzie „Mrocznego rycerza” pokazał, że umie zamienić w arcydzieło film, który - sądząc po opisie dystrybutora - może być prosty jak technika zaludniania. Bodajże przy recenzji "Niepamięci" napisałem, że dzisiaj bardzo trudno o oryginalny scenariusz filmu, gdyż albo treść, albo przynajmniej fabuła są do bólu wtórne. Tym razem można się mile rozczarować. Z tego, co mi wiadomo, żaden jeszcze twórca nie próbował opisać naszej psychiki, a snów w szczególności, od strony, że tak ośmielę się powiedzieć, naukowej. Jako biolog z wykształcenia stwierdzam z zadowoleniem, że twórcy bardzo poważnie potraktowali temat snów z fizjologicznego punktu widzenia. Można dowiedzieć się paru interesujących rzeczy o marzeniach sennych; o tym, do czego służą i czym się charakteryzują. Można dowiedzieć się sporo o tym, jak funkcjonuje nasz mózg. A także o tym, czy można i czy łatwo jest odróżnić sen od jawy.

Sam Leonardo zachwycił mnie jak zwykle (tak, śmiejcie się), podobnie jak pozostali aktorzy. Ekipa Cobba na ekranie prezentuje się znakomicie. Składa się bowiem z osób różnej narodowości, a każda z nich ma własny, niepowtarzalny urok i sposób bycia. Czasami dochodzą do głosu takie słabości, jak mentalność "typowa" dla danej narodowości, co w jakiś sposób wpływa na misję. Co ważne i korzystne moim zdaniem: nie ma w "Incepcji" motywu „silnego herosa”, który w odpowiedniej chwili nagle odkrywa w sobie bestię i bez wahania pokonuje wszelkie przeszkody. Przeciwnie – czasami słabości członków zespołu poważnie utrudniają im wykonanie misji, pojawiając się w chwili najmniej odpowiedniej. Chociażby przykład postaci granej przez Leonardo DiCaprio – Cobb  w jego wykonaniu nie jest ani dobry, ani zły. Jest po prostu ludzki i dlatego nie zawsze postępuje tak, jak tego okoliczności wymagają. Nawet jeśli odnosi zwycięstwo, to można zastanawiać się, czy musiało odbyć się aż takim kosztem i czy w ogóle było to zwycięstwo. Sukces ekipy jest więc sukcesem zespołu, a nie pojedynczej jednostki. Moim zdaniem to bardzo dobrze - niewiele rzeczy tak mnie wnerwia, jak ukazanie zespołu ludzi, z których jedno zna się na wszystkim, a reszta jest dla ozdoby.

Film każe się nad paroma rzeczami się zastanowić. Skupia się on, ośmielę się powiedzieć, na zdrowiu psychicznym człowieka. W dodatku w sposób niebanalny i nie w przypadkowych rozmowach, które mają na celu dodanie filmowi powagi, ale w całym dziele. Pojawiają się pytania, czy istnieje granica ingerencji w życie drugiego człowieka - pewnie, to już było, można rzec. Tylko że tym razem nie pytamy o prawa, badania genetyczne, ale o to, na ile mamy prawo do zmiany sposobu myślenia. Tytułowa incepcja jest bardzo subtelną próbą zmiany człowieka na siłę, wbrew jego woli. Moim zdaniem twórcy na swój sposób poruszyli problem jakże dzisiaj powszechny, a jakby niezauważany, a mianowicie o coraz większy stopień oddziaływania na podświadomość. Cobb i jego zespół stają się wtedy symbol współczesnego absolwenta nauk psychologicznych i marketingu w jednym. Takim jak on zawdzięczamy reklamy, wygląd okładek książek, czasopism i płyt, a czasami nawet sposób podawania wiadomości w taki sposób, by odpowiednio ukształtować światopogląd czytelnika czy widza.

Jest też w „Incepcji” kilka parę rzeczy które sprawiły, że film uznałem za bardzo dobry dopiero po kilku godzinach. Przede wszystkim motyw wspomnień Cobba z jednej strony jest ciekawy i dodający napięcia, a z drugiej niepasujący do samej koncepcji filmu. Jego przeżycia zakrawają raczej na wytwory wyobraźni osoby o podwójnej osobowości niż jego podświadomości. Poza tym sam motyw tytułowej incepcji jest dość banalny i przyznam, że twórcy mogli postarać się o bardziej wymyślną przyczynę przeprowadzenia tak spektakularnej akcji. Ostatnia sprawa to świat snów. Jak wspomniałem, miałem nadzieję, że film nie okaże się kolejnym „Matrixem”, ale mimo wszystko… znaczna część filmu to „zwykła” sensacja z pościgami i strzelaninami godnymi Jamesa Bonda, tego najnowszego, gdzie 007 nie jest już brytyjskim gentlemanem. W zakresie fantastyki - „Incepcja”, poza znaną ze zwiastuna sceną z zaginającą się ulicą, pokazuje nam niewiele. Wejść w świat snu i nie poszaleć? Trochę szkoda… ale może to lepiej, bo w przeciwnym razie efekty przesłoniłyby treść filmu?

Ocena ogólna 8/10. Radzę tylko zapomnieć o strzelaniu w drugiej połowie filmu, a skupić się na pierwszej oraz na końcówce.

3 komentarze:

  1. Podobnie jak Ty nie uważam "Titanica" za beznadziejny film - podobał mi się tak jak inne filmy Jamesa Camerona. Ten twórcą doskonale wie, jak wzbudzić emocje - umie wzruszyć, dostarczyć wrażeń i rozrywki. A poza tym udowadnia, że nawet przy banalnych scenariuszach można nakręcić wciągające i poruszające dzieło. Co do Leonarda Di Caprio to ja go polubiłem dopiero w XXI wieku, wcześniej nie wydawał mi się genialnym aktorem, a w "Titanicu" zjadła go Kate Winslet ;)

    Christophera Nolana lubiłem za thrillery takie jak "Memento", "Bezsenność" i "Prestiż", ale odkąd zaczął kręcić filmy o Batmanie wiele u mnie stracił. "Incepcja" to jednak bardzo dobry film, który wyróżnia się oryginalnością na tle dzisiejszych produkcji, w większości remake'ów, które wskazują na kryzys hollywoodzkich scenarzystów. Poza tym, w tym filmie nie tylko nie występuje postać „silnego herosa”, ale i nie ma też wyrazistego czarnego charakteru, z którym bohaterowie mają się zmierzyć. I pod tym względem trudno ten film nazwać „zwykłą sensacją” ;) A jeśli chodzi o obsadę to oprócz ekipy Cobba podobała mi się Marion Cotillard. Nie jest to duża rola, ale moim zdaniem aktorka bije na głowę taką Ellen Page.

    OdpowiedzUsuń
  2. Rola Cotillard może i nie jest duża, ale i tak uważam, że bez granej przez nią postaci film wyglądałby zupełnie inaczej. Słowo "zespół" w "Incepcji" potraktowano bardzo poważnie - i bardzo dobrze. I masz absolutną rację - ten film to jeden z nielicznych zupełnie oryginalnych scenariuszy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jest to jak do tej pory jedyny film, na którym byłem w kinie dwukrotnie. Po pierwszym seansie wraz z dziewczyną mieliśmy szereg różnych teorii, które trudno było jednoznacznie potwierdzić lub wykluczyć bez ponownego obejrzenia. Zdecydowanie nie żałuję, z miejsca stał się jednym z moich ulubionych filmów. A widziałem ich trochę.

    OdpowiedzUsuń